[ Pobierz całość w formacie PDF ]ktoś nie został bestialsko zamordowany w męskiej toalecie za jakąś błahostkę.
Nagle jednak ślinotok Stana ustał, myśli o odprężającym dzbanie prysnęły.
Klnąc, uderzył się w czoło, odwrócił o sto osiemdziesiąt stopni i ruszył tam, skąd
przyszedł, cały czas z przerażeniem oglądając się przez ramię. Jak mógł o tym za-
pomnieć? Dlaczego właśnie w dniu dostawy zapomniał o pałaszu? Nikt nie zrywa
kontraktu z zabójcą bezkarnie, zwłaszcza z takim, który właśnie przywędrował
z Fortu Knumm, żeby osobiście odebrać zamówienie. Staje się to jeszcze trud-
niejsze, jeżeli ten właśnie zabójca od wielu godzin obcuje z Czarcim Wywarem,
napojem znanym z likwidowania wszelkich hamulców.
Stan Kowalski, którego chód był teraz najbliższy sprintowi ze wszystkich jego
chodów od dziesięciu lat, nie zauważył pary oczu obserwujących go z bocznej
uliczki. Na twarzy dziewięcioletniej dziewczynki pojawił się złowieszczy, psotny
grymas. Ruszyła tropem kowala, sprawdziwszy jednak wcześniej, czy w okolicy
nie ma przechodniów.
wierć mili przed nimi wystraszona sylwetka czołgała się po wąskiej prze-
strzeni przytrzymywanych linami krokwi. Każdy jej ruch kontrolowany był z ma-
łej jaskini tysiąc stóp pod ziemią. Flagit chwiał się nerwowo na krawędzi stołu,
98
przestępując nad nieistniejącymi zwojami krętych konopi i workami z piaskiem,
aż kątem okularków dostrzegł dogodne miejsce. Lekko tylko się zataczając, chwy-
cił wirtualną linę, pochylił się i przeklął, słysząc odgłos rwących się włókien.
Takie już ma szczęście. wiczył Absolutną Kontrolę Limbiczną na ciele z nad-
wagą! Dziwne, że nie zauważył tego podczas operacji.
Nerwowo sprawdził stan swoich spodni i ze zdziwieniem ujrzał nienaruszony
habit maskujący i piasek na swoich drugich stopach. Nie śmiał odwrócić się na
dwucalowej krokwi, więc wymacał worek z piaskiem i skrzywił się, wyczuwa-
jąc ręką swój ceremonialny sztylet, wbity po rękojeść w worek. Wyciągnął go
jednym ruchem, położył na belce, zahuśtał się na jednej z lin i wylądował gołymi
stopami na podłodze. Odwrócił się w miejscu i poczłapał chyżo ku głębokiemu,
czerwonawemu blaskowi pieca.
Flagit odegrał pantomimiczne otwieranie pieca i dorzucanie do środka węgla
i torfu, po czym wziął się do energicznej pracy z wirtualnymi miechami. Tysiąc
stóp powyżej wszystko też szło zgodnie z planem.
Rezultatem pracy Flagita były długie na dziesięć stóp języki karmazynowych
płomieni, chmury gęstego wirującego dymu i słodki zapach pękających łańcu-
chów węglowodorów. Temperatura rosła.
Niezauważona przez niego dziewczynka w czerwonej koszuli nocnej weszła
przez otwarty lufcik, wylądowała na belce i uśmiechnęła się od ucha do ucha,
widząc, jak spocony właściciel wpada do kuzni niczym tsunami, chyłkiem obiega
kowadło i zdejmuje ze ściany dwuręczny salamandryjski pałasz w pochwie. Za
nim w piecu buzowały szukające dla siebie ujścia piekielne płomienie i gryzące
wyziewy. Nagle trzask, eksplozja i kawałek żelastwa uderzył Stana w głowę. Ten
odwrócił się na pięcie i ujrzał buchający ogniem piec. Ruszył biegiem do otworu
wentylacyjnego musiał odciąć dopływ powietrza.
Zostaw to! syknął ktoś ukryty w cieniu. Stan stanął jak wryty, strach
zmroził mu serce. Czy to zabójca przyszedł po odbiór towaru?
Ale już jest gotowy! powiedział.
Odsuń się od pieca! warknął Flagit, a gardło znajdujące się tysiąc stóp
powyżej powtórzyło te słowa.
Ale. . . Kowal strzepnął sobie z ramienia grudki piasku.
Nie kłóć się!
Już gotowy, mam go! krzyknął Stan, obnażając pałasz. Falista stal świ-
snęła, przecinając powietrze. Widzisz? Zcina głowy na zawołanie!
Grozisz mi?
Nie, nie! pisnął kowal, wymachując panicznie rękami i w jednej chwili
przecinając kilkanaście lin. Dwanaście worków z piaskiem spadło z góry, chybia-
jąc intruza o kilka cali.
O rany! jęknął Stan i zaczął się pocić. Przerażenie sięgnęło jego stóp,
które zrobiły krok do tyłu.
99
Elementy świadomości Flagita przesłały sygnał niemal odruchowo, więc
dziewczynka pomknęła po krokwiach, obserwując wydarzenia z szaleńczym bły-
skiem w oczach. Błyskawicznie zawiązała pętlę, którą opuściła na podłogę, za
wycofującego się kowala.
To był wypadek! pisnął Stan, wskazując czubkiem pałasza worki na
podłodze. Naprawdę nie chciałem. . .
. . . zrzucić mi na głowę kilku ton piasku. Pewnie, że nie!
Stan Kowalski zrobił jeszcze jeden krok do tyłu. W tym momencie zaczęło
dziać się wiele, zbyt wiele rzeczy naraz.
Dziewczynka kryjąca się pod sufitem, idąc za potrzebą czynienia zamętu, spu-
ściła worek z piaskiem z belki. Pętla zacisnęła się wokół kostki kowala, który się
uniósł tyle że głową w dół. Alea podskoczyła, co sprawiło, że sztylet intru-
za spadł z belki, trafiając w czułe miejsce pomiędzy czwartym, a piątym żebrem
Stana Kowalskiego. Pałasz wylądował na podłodze.
Alea z piskiem wyskoczyła przez okno i uciekła w noc.
Intruz wyrwał sztylet z dyndającego kowala, napchał piec wszystkim, co było
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl