[ Pobierz całość w formacie PDF ]najadł!
Wogóle im dłużej żyję na tym świecie, tem więcej przekonywam się, że
wszystko inaczej wygląda w myśli, inaczej w opowiadaniu, a jeszcze inaczej
- kiedy się dzieje naprawdę. Chociażby naprzykład moje "gargule", jak o
nich myślę wieczorem, przed zaśnięciem - to widzę nadzwyczajne postacie,
czasem tak piękne, albo tak szkaradne, że aż serce zamiera. Kiedy o nich
opowiadam Hani, lub Zosi śmieją się, a kiedy je narysuję, nie są ani
zanadto piękne, ani zanadto wstrętne, ani nawet śmieszne. Robią się z nich
wtedy poprostu gryzmoły, które Mania chowa niewiadomo poco.
I naprzykład z tą miłością też jest tak samo: jak się k....łam w r. T.H.
- wyobrażałam sobie, że to jakiś nadzwyczajny człowiek! A teraz, kiedy
ożenił się z Manią i kiedy się już w nim nie k....., (to byłaby przecież
zbrodnia!) wydaje mi się prawie taki sam, jak inni ludzie. Niezupełnie, ale
prawie. Och, zdaje mi się, że ja jeszcze chwilami... niestety... !!!
Coby powiedział Zbyszek, któremu przysięgłam uroczyście, że zrobię, co w
mojej mocy, by wydrzeć z serca resztki tej wielkiej M......!!!
2 lutego
Dziś widziałam Manię. Przyszła prosto z biura. Nie zmieniła się wcale,
ale to wcale. A mnie się zdawało, niewiem dlaczego, że jak zostanie panią
Halicką, to będzie jakaś... jakaś... Jednem słowem, że się z niej zaraz
zrobi dama. Tymczasem Mania przyszła najzwyczajniej, nawet w tem samem
podniszczonem palcie, - bo deszcz padał - i najzwyczajniej wypytywała: "A
jak się uczysz? A czy nie dostałaś kataru? A czy się cioci nie
naprzykrzasz?"
Ciocia wyjeżdża za kilka dni, pojutrze przenoszę się do "Biedronki", Tak
się cieszę! Jednakże Mania - to Mania i nawet jej bury wydają mi się
najmilsze. Ciocia Jadwisia naprzykład nigdy mi bur nie sypie, ale czasem,
jak zrobi te swoje okropne "duże oczy" - to czuję, że się staję purpurowa.
Wyobrażam sobie, coby to było, gdybym tak naprzykład siadła przy niej z
nogami na krześle, albo - zagwizdała! Oczy cioci zrobiłyby się chyba, jak
koła młyńskie, tak jak w tej bajce Andersena...
12 lutego
Siedzę przy własnym stole, na własnem krzesełku, we własnym pokoju! Czy
to możliwe? Jeszcze nie mogę uwierzyć w takie szczęście. A przecież - to
chyba prawda.
Ach, jacy oni dobrzy oboje! Nigdybym się nie domyśliła takiej właśnie
niespodzianki...
I ta droga, kochana Mania! Ile ona musiała się napracować, żeby
poustawiać wszystko tak właśnie, jak ja lubię, w tym ślicznym pokoiku,
którego drzwi wychodzą na strych, a okno na dach "Biedronki".
Jak mię tu wprowadzili - poprostu osłupiałam. Więc te śliczne mebelki z
jasnego drzewa - to moja własność? I ten budzik przy łóżku? I to cudowne
pudło z akwarelami, otwarte na stole? Tadzio (mówię mu "Tadziu" - od
tygodnia!) upewnił mię, że ta naprawdę dla mnie i dodał:
- Trzeba ci wiedzieć, że takiemi farbami malują prawdziwi, wielcy
artyści. Sam Fałat napewno innych nie używa!
Och! do dziś dnia ochłonąć me mogę i wydaje mi się, że to wszystko sen...
13 lutego
Wszystko tu jest najprzyjemniejsze, oprócz jednej rzeczy... Brr!... to
wstawanie pociemku! O ósmej trzeba już być na stacji, żeby się nie spóznić
do szkoły. Nowy budzik terkoce bardzo głośno... Zrywam się, jak oparzona,
siadam na łóżku i przecieram oczy: w pokoju ciemno i zimno, za oknem wiatr
wyje... Brrr...
W takiej chwili mówię sobie, że dziś chyba za żadne skarby świata nie
wstanę. Nie pojadę do szkoły, niech się dzieje, co chce. I właśnie wtedy
słyszę na dole głos Mani:
- Wandeczko, śpisz?
Naturalnie, odpowiadam, że już wstaję, bo inaczej biedaczka musiałaby się
taszczyć do mnie po schodach... No - i trzeba wstawać natychmiast, inaczej
byłabym podłym kłamczuchem.
W duchu podziwiam Manię. Kładzie się spać ostatnia (oni tam nie wiedzieć
poco godzinami wysiadują w jadalni przy kominku), a pierwsza jest na
nogach, nawet przed Marcinową. Sama przygotuje drugie śniadanie dla mnie,
dla siebie i dla rotmistrza - wydaje Marcinowej ostatnie polecenia, budzi
męża, - (szczęśliwiec wyjeżdża dopiero w godzinę po nas, bo mu się tak nie
śpieszy!) i jeszcze ma czas wypytać mię przy śniadaniu z geometrji, albo z
fizyki.
Jazda kolejką jest zabawna: zawsze ci sami ludzie wsiadają na tych samych
stacjach. Znam już doskonale siwego pana z teczką pod pachą i dwóch
chłopaków, którzy czekając na pociąg, grają w "klipę", - i śliczną, młodą
panią, która codzień odprowadza na stację swego męża - i jeszcze sporo
osób. Zakładamy się z Manią, czy zasapany jegomość w jasnem palcie znowu
się spózni i wskoczy do ostatniego wagonu, czy też nie zdąży się już
uczepić i będzie biegł zdaleka, machając rękami, jak wiatrak.
Mamy już nawet nasz ulubiony wagon: naprzeciwko siedzi zwykle młody
ksiądz. Przez całą drogę trzyma oczy spuszczone i jeśli się nie modli z
książki, to cicho odmawia różaniec. Po drugiej stronie - za przejściem, -
siedzą dwie panienki. Jedna bardzo blada, druga bardzo rumiana. Blada
patrzy w okno - potem na swoje paznokcie - potem znowu w okno i wzdycha. A
czerwona łypie oczami na wszystkich i ciągle się do kogoś uśmiecha - nawet
do księdza!
Za nami siedzi bardzo wysoki pan z nosem utkwionym w gazecie. Czasem -
zapala papierosa. Wtedy jego najbliższa sąsiadka, obrzydliwa tłusta baba
(przypomina mi trochę Ciszewską) odzywa się surowym głosem:
- To przedział dla niepalących.
- Och, przepraszam, znów zapomniałem! - mówi wysoki pan, chowa
papierośnicę i znowu pogrąża się w czytaniu gazety.
Wracając ze szkoły, spotykam tylko chłopców od klipy i czerwoną panienkę.
Inni pasażerowie jadą razem z Manią a niektórzy nawet jeszcze pózniej.
Okropnie lubię myśleć o tych ludziach i wyobrażać sobie ich życie. Ta
śliczna pani, co odprowadza męża, musi być bardzo dobra, ale pewnie bardzo
delikatnego zdrowia. Kaszle trochę. a w słotne dni nie wychodzi nigdy na
stację... Ciekawam jaki jest ich dom - mniejszy od naszego, czy większy? A
może mieszkają w jednej z tych brzydkich willi drewnianych?
Lubię bladą panienkę, chociaż jest smutna. Nie wiem dlaczego, wyobrażam
sobie, że ma w domu macochę, która ją wypędza do roboty i jeszcze się
gniewa, jak panienka przywiezie zamało pieniędzy.
A ten wysoki pan z teczką mógłby być ministrem... A ta tłusta pani, która
niecierpi dymu, na pewno ma sklep z wędliną za rogatkami...
Wczoraj zapomniałam na śmierć, że to nie moi znajomi i wszedłszy do
wagonu powiedziałam księdzu: "dzień dobry". Odkłonił mi się natychmiast i
znowu zaczął szeptać swoje pacierze...
3 marca
Dziś rano wiatr był zupełnie ciepły i pachniało taką wiosną, ale to taką
prawdziwą wiosną, że Mania powiedziała do Marcinowej:
- Trzeba przetrzepać wszystkie ubrania na strychu, bo się mole mogły
zagniezdzić.
Ciekawam, skąd tu mole? Chyba, że przyjechały w kufrach z Warszawy.
Cieszę się, że wiosna nadchodzi, ale mi żal kominka i tych wieczorów,
takich okropnie miłych...
Siedzimy w trójkę, bo Olek przyjeżdża w sobotę, a Zbych w niedzielę i to
niezawsze... Siedzimy więc, rotmistrz głośno czyta, Mania szyje - a ja
maluję "gargule" nowemi farbami. Potem - mój szwagier składa książkę i
zwraca się do żony:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl