[ Pobierz całość w formacie PDF ]

potrafiłem zachwycić się obrazami pani ojca i uznałem jego
ogromny talent. Nie mogłem też odnieść się z obojętnością do
pani prośby!
- Ale jednak inni odrzucali moje błagania ze wzgardą -
szepnęła Lucia. - I nikt poza panem nie dostrzegł piękna w
obrazach mojego ojca. To znaczy, że mimo wszystko
wyróżnia się pan spośród innych i to jest... takie wspaniałe...
Markiz pomyślał, że spośród wielu komplementów, które
słyszał w życiu, ten jest najszczerszy i najbardziej niezwykły.
Pochlebiało mu, że ta dziewczyna nie dostrzegała w nim
jedynie tego, że jest przystojnym i bajecznie bogatym
mężczyzną, co było głównym powodem przyciągającym do
niego kobiety. Dla niej był on przede wszystkim zesłanym
przez opatrzność wybawicielem, którego wielbiła z
wdzięcznością i bez zastrzeżeń. Giles pewien był, że chociaż
wyrażała swój podziw dla niego w słowach naiwnych i
pełnych egzaltacji, mówiła jednak prawdę.
W milczeniu doszli razem do szczytu schodów. Lucia
otworzyła drzwi prowadzące na poddasze i weszła cicho do
środka. Markiz podążył za nią. Jasne promienie
popołudniowego słońca wpadały przez okienka w dachu,
tworząc na podłodze pokoju złociste kręgi. Jednak tę część
pomieszczenia, gdzie znajdowało się posłanie Beaumonta,
spowijał głęboki cień.
Podbiegłszy do łóżka ojca, Lucia stwierdziła, że jeszcze
śpi.
- Ojcze, obudz się! - powiedziała półgłosem. - Markiz
Wynchcombe jest tutaj. Wiem, że chciałbyś sam podziękować
mu za jego wspaniałomyślność!
- Proszę pozwolić mu spać... - zaczął markiz i spostrzegł
stojący na stole koszyk z jedzeniem. Pomyślał, że dobrze
byłoby, gdyby malarz posilił się jeszcze nieco, zanim
ponownie zapadnie w sen. Lucia uważała zapewne tak samo,
gdyż pochylając się nad ojcem mówiła:
- Obudz się, ojcze, proszę! Zpisz już tak długo... Giles
ujrzał, jak dziewczyna ostrożnie dotyka leżącej na pościeli
dłoni ojca. Do jego uszu doszło trwożne westchnienie.
Rozumiejąc, czego obawia się Lucia, podszedł do niej szybko,
- Ojcze! - zawołała dziewczyna głosem pełnym trwogi. -
Ojcze!
Puściwszy dłoń leżącego, dotknęła jego czoła, po czym
krzyknęła chwytając się za serce.
- Nie! - szepnęła po chwili kryjąc twarz w dłoniach. -
To... niemożliwe. To nie może być prawda!
Jej głos załamał się przy ostatnim słowie. Odwróciła się
do Gilesa, rozpaczliwie szukając w jego oczach zapewnienia,
że się myli. Widząc, że chwieje się na nogach, markiz
podtrzymał ją za ramię i spojrzał na leżącą na łóżku
nieruchomą postać. Nie było żadnych wątpliwości. Bernard
Beaumont już nie żył. Na jego bladej, nieruchomej twarzy
zastygł jednak pełen spokoju i błogości uśmiech.
Najwyrazniej umarł we śnie, nie zdając sobie z tego sprawy.
- On... odszedł bez cierpienia - szepnął markiz nie mogąc
znalezć w tej chwili innych słów. - Powinna pani dziękować
za to Bogu.
- Ale jak on mógł opuścić mnie... teraz? - wyjąkała Lucia
i nagle wybuchneła płaczem ukrywszy twarz na ramieniu
markiza. Wiedząc, że nie ma takich słów, które potrafiłyby
ukoić jej ból, Giles stał w milczeniu obejmując drobną postać
dziewczyny. Czuł, jak od szlochu drży jej całe ciało, i
domyślał się, jak wielką rozpaczą i żalem przepełnione jest jej
serce. Oto straciła ostatnią bliską osobę na świecie, zostając
całkiem sama w obcym i nieprzyjaznym mieście. Szok
spowodowany strasznym odkryciem spowodował, że
prawdopodobnie nie zdawała sobie sprawy ani z obecności
markiza w pokoju, ani z tego, że płacze na jego ramieniu. Była
teraz sama ze swoim lękiem, tak jak rozbitek na bezludnej
wyspie lub zbłąkany wędrowiec w samym środku pustyni.
- Jak on mógł... mnie opuścić? - powtórzyła i Giles
domyślił się, że Lucia kieruje to pytanie do Boga, ku któremu
z ufnością wznosiła swoje modlitwy.
W końcu łkania jej ucichły nieco. Markiz odezwał się
cichym i łagodnym tonem:
- Myślę, że ojciec pani wolałby umrzeć niż znalezć się w
beznadziejnej sytuacji lub nie móc już więcej malować. Czy
nie sądzi pani, że byłby szczęśliwy wiedząc, że obrazy kupił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)