[ Pobierz całość w formacie PDF ]kami. Hilar podniósł z podłogi latarkę i ze skierowanym do strzału pistoletem zbliżył się do nieznajomego.
To pan dyrektor usłyszał za sobą głos portiera.
Panowie! Co tu się dzieje!?
Niech pan opuści ręce powiedział przepraszającym tonem porucznik. Zaraz wszystko panu wy-
jaśnimy.
W tych ciemnościach? głos dyrektora pełen był irytacji.
To pan tu jest gospodarzem.
W takim razie proszę do mojego gabinetu.
Chciałem podziękować panu dyrektorowi za szybkie przybycie.
Głupstwo. Mieszkam dosłownie dwa kroki stąd. Ale wybaczy pan głos dyrektora zawahał się na
moment. Z kim mam przyjemność?
Porucznik Hilar z komendy...
Wyszli na korytarz. Dyrektor zmierzył teraz Hilara ostrym spojrzeniem.
Pan wybaczy, ale pan jest w cywilu.
Ach tak uśmiechnął się Hilar. Sięgnął do kieszeni szukając służbowej legitymacji. W tym mo-
mencie przypomniał sobie, ze zostawił ją w komendzie, w milicyjnej kurtce. Chciał powiedzieć o tym dy-
rektorowi, ale jego twarz była niezwykle blada, a wzrok utkwiony w jakiś przedmiot. Hilar nie miał już wy-
boru. Wyciągnął zza pasa zatknięty mm pistolet i schował do kabury pod puchą.
Wszystko przez ten pośpiech, panie dyrektorze. Legitymacja pozostała w komendzie, a w muzeum
to mnie pan niezle nastraszył.
Już dobrze, słucham pana powiedział uspokojony nieco dyrektor.
Otrzymaliśmy wiadomość, że ktoś dostał się do muzeum.
Tego by tylko brakowało! wykrzyknął dyrektor. Właśnie wczoraj otwarto tu ekspozycję obra-
zów z Muzeum Narodowego. Walczyłem o nią od kilku miesięcy, ale zaraz... odwrócił się szukając por-
tiera.
Pan jest tu cały czas, nieprawdaż?
Od szóstej, panie dyrektorze, ale wszystko w porządku. Przecież bym słyszał.
Pan zna nową ekspozycje? zwrócił się HHar do dyrektora.
Znam, oczywiście, ale pewniejsza będzie dokumentacja. Mam ją w gabinecie. Zechce pan chwilę
poczekać.
Porucznik z portierem zostali sami przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu dyrektora.
Może pen wracać do siebie odezwał się Hilar.
Portier dygnął śmiesznie i pospiesznie podążył na dół. Po chwili zjawił się dyrektor trzymając w ręce
kilka luznych kartek papieru.
Zapalimy światło zaproponował.
Szli od obrazu do obrazu, odczytując na zawieszonych kartkach tytuły i odznaczając to w dokumenta-
cji.
Dochodziła jedenasta w nocy. gdy znalezli się przy kracie drzwi wejściowych.
Wygląda na to, że wszystko się zgadza powiedział dyrektor.
Tak przytaknął zdawkowo porucznik. Tylko co może znaczyć otwarte okno?
Jak to otwarte? zdziwił się dyrektor. Przeszli z powrotem przez kilka sal i zatrzymali się przed
nieznacznie uchylonym oknem.
Rzeczywiście, nie zauważyłem głos dyrektora był zażenowany. Widzi pan, poruczniku, tydzień
temu zaczęli grzać, ale przyszło ocieplenie. Jak na obrazy temperatura za wysoka. Mara tu dwie panie z Mu-
zeum Narodowego w Warszawie. Rozumie pan. chciałem uniknąć raportu. Tyk zabiegów, tyle zdrowia,
żeby ściągnąć tutaj te obrazy.
Słowem, polecił pan otwierać je na noc!
Ależ skąd! wykrzyknął i zaraz sprostował: To znaczy tylko dzisiaj, z niedzieli na poniedzia-
łek. Temperatura mogłaby się podnieść o kilka stopni. Wówczas raport gotowy.
Rozumiem, dyrektorze. Pytam, żeby wyjaśnić moje wątpliwości. Innymi słowy, za tydzień znowu
poleci pan otworzyć?
Za tydzień, poruczniku, będziemy mieli już pazdziernik.
To prawda. Tylko że...
Hilar otworzył okno na oścież i usiadł na jego szerokim na przeszło pół metra parapecie. Wyjrzał za
okno i pokiwał wymownie głową.
Jest i gzyms, jest i piorunochron. Może tu tylko za jasno jak na wymagania niektórych.
Chciał pan, poruczniku, powiedzieć, że pod latarnią najciemniej! Hilar zaśmiał się sztucznie:
Tęsknimy za złotą polską jesienią, ale po linii służbowej czekamy na jesienny ziąb.
Kiedy nie mogę doprosić się klimatyzacji...
W porządku, dyrektorze. Mam nadzieję, że jutro się spotkamy, żeby dopełnić wszystkich formalno-
ści.
Nie sadzi pan chyba, że mogłoby się coś jeszcze wydarzyć.
Muzeum jest pod obserwacją, ale kto wic? Licho nie śpi..,
My również!
Najwyższy więc czas na spanie.
*
* *
Stłumione odgłosy rozmowy doszły Brauna, gdy był przy piwnicznym wejściu. Ktoś najwyrazniej by!
w muzeum. Nie mógł się mylić: odgłosy ciężkich stąpań i po dłuższej chwili jakiś okrzyk. Do wyczulonych
do ostateczności uszu doszedł znany mu dobrze szczęk odbezpieczanego pistoletu. Zszedł pospiesznie po
kilku stopniach w dół i przemknął się wąskim wejściem prowadzącym do piwnic. Nasłuchiwał, czy ktoś
będzie próbował otwierać drzwi, przez które przeszedł przed chwilą. Nikt na szczęście nic próbował ich
otwierać. Teraz, do jego uszu dochodziły jedynie ledwo słyszalne strzępy rozmowy. W tym momencie
uświadomił sobie: że dla tamtych" drzwi tc są zabite. Ale tylko do momentu dokładnych oględzin zre-
flektował się zaraz. Czuł się osaczony. Ta dziwna wizyta w muzeum, właśnie teraz, nie wróżyła nic dobre-
go. Cały gmach z pewnością jest już obstawiony. Wyjście jak planowali przez bramę oznaczało teraz
pewną ?wpadkę. Jedynym ratunkiem mogła być biblioteka. Przejść tam, jak najstaranniej zacierając za sobą
wszelkie ślady. I przeczekać do jutra. A jeżeli przeszukiwać będą cały zamek włącznie z biblioteką? Na-
leżało się z tym Uczyć, zwłaszcza w wypadku wykrycia kradzieży. Braun starał się przypomnieć sobie
wszystkie szczegóły, jakie zebrał podczas kilku wizyt w muzeum i zamku. Pamiętał o dosyć szerokim
gzymsie idącym wokół budynku poniżej okien na pierwszym piętrze. Przejść do biblioteki, stamtąd gzym-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl