[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ustępowały; każdego tygodnia jedni umierali, a drudzy zdrowieli. Zdawało się, że nie ma
żadnego widocznego powodu, dla którego niektórzy ulegli, a inni przetrwali. Pogrzeby
odbywały się nieomal codziennie, aż gorączka przeszła.
Ulisses rozmyślał, jakie to byłoby ironiczne, gdyby padł ofiarą choroby po
przetrwaniu tylu milionów lat. Jednak zaraza nie dotknęła go. Było to korzystne, nie tylko z
oczywistego powodu; gdyby ucierpiał, mogliby zwątpić w jego boskość. Minął miesiąc, nim
gorączka opuściła ich teren. Gdy odeszła, około jedna ósma populacji była już pod ziemią.
Choroba nie brała pod uwagę wieku; zabierała niemowlęta, dorosłych i starców.
Czuł się przygnębiony z kilku względów. Po pierwsze zbliżył się do tych ludzi, mimo
ich nie-ludzkiego wyglądu i psychiki. Zmierć niektórych szczerze go pogrążyła w smutku,
szczególnie, gdy umarł Aytheera. Być może smutek Awiny po stracie ojca dotknął go
bardziej, niż sama śmierć starca, jednak był przejęty. Po drugie, Wufom była potrzebna każda
pomoc przy wiosennych siewach i polowaniach. Naprawdę nie mogli dostarczyć mu
wojowników, których potrzebował na wyprawę.
Jednakże kamienny bóg dał im łuk i strzały oraz konia, jako środek transportu. Byli
teraz o wiele bardziej biegli w polowaniu, niż przed jego przebudzeniem. Tak więc,
wyprawiali się na wielkie wspólne polowania, z których wracali z mnóstwem mięsa
końskiego i antylop. Co więcej, sami wpadli na pomysł hodowania koni na ubój, bez żadnej
podpowiedzi ze strony ich boga. W celach hodowlanych podzielili stado na dwie grupy. Jedna
z nich miała służyć do transportu, a druga, o krótkich nogach i dużej masie, przeznaczona
była na ubój. Zasady genetyki były im znane, gdyż od dłuższego czasu sami hodowali psy i
świnie w różnych celach.
O tej porze było już naprawdę zbyt pózno, by wyruszyć na równiny, albo też za
wcześnie, w zależności od punktu widzenia. Tak więc Ulisses czekał i czynił przygotowania.
Wynajdywał coraz to nowe przeciwności, na które musiał się nastawić, lub którym nie był w
stanie stawić czoła. Jego żołnierzom także ciężko było czekać. Im dłużej odkładano
ekspedycję, tym opowieści o wiecznie złych poczynaniach Wurutany, stawały się coraz
bardziej ponure i przerażające.
Na trzy dni przed wyruszeniem, przyszybowali nie wiadomo skąd Ghlikh i jego żona,
Ghuakh.
- Panie, pomyślałem, że mogę być ci pomocnym! - skórzana twarz Ghlikha o wielkich
zębach wykrzywiła się, jak u nietoperza lub koszmarnego lisa, pomyślał Ulisses.
Ulisses zgodził się, że może być pomocny, lecz do pewnego momentu. Pózniej nie
będzie wolno mu ufać. Już od dłuższego czasu zastanawiał się nad wydarzeniem ze Stworem i
raportach o ludziach-nietoperzach.
Ghlikh szeroko otworzył oczy, gdy zobaczył cztery wozy, zbudowane przez Ulissesa.
- O panie, dałeś swojemu narodowi wiele nowych pomocnych rzeczy. Z łukami i
strzałami, z prochem i końmi, mogliby podbić wszystkich, stąd, na północ.
- Prawda, ale mnie interesuje podbój tylko jednego - odparł Ulisses.
- O, tak, Wurutana!
Ghlikh nie wydawał się zdziwiony, jeżeli w ogóle coś okazywał, to zadowolenie.
Trzeciego dnia rano karawana wyruszyła. Ulisses Zpiewający Niedzwiedz dosiadł
największego konia, jakiego udało mu się znalezć. Przy jego boku jechała na klaczy Awina;
dalej za plecami dwóch wojowników podróżowali Ghlikh i Ghuakh. Za nimi podążało
czterdziestu wojowników, potem jechały wozy, ciągnięte przez cztery konie, a dalej jeszcze
sześćdziesięciu wojowników. Na flankach, z przodu i z tyłu, czuwali zwiadowcy. Kompania
składała się w równej części z Wufów, Wagaronditów i Alkunquibów. Ulisses wolał, by
walczący pochodzili z jednej rasy, gdyż dosyć już miał zażegnywania sporów i przestrzegania
przed kłótniami, a także rozlewu krwi wśród starych wrogów. Chciał jednak zachować unię i
zabranie tylko jednych, obraziłoby pozostałych.
Z pewnością tworzyli dziwną i kolorową grupę. Już wtedy doszedł do wniosku, że
wszystkie trzy plemiona to koty, i że mają wspólnego przodka. Podobieństwo Wagaronditów
i Alkunquibów do szopów było powierzchowne.
Pochód wił się równinami, zatrzymując się przed zmrokiem lub jeszcze wcześniej w
pobliżu zbiornika wodnego lub potoku. Zabijali dużo zwierzyny i wszyscy jedli do syta. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)