[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zawsze ubierał się nieskazitelnie, a wszystkie ubrania szył na zamówienie. Nie chodziło o to, że był
bogaty i chciał tego, co najlepsze. Miał zbyt szerokie ramiona i zbyt wąską talię, żeby kupować
zwykłe ubrania. Mogłam tylko sobie wyobrażać, ile kosztowały jego stroje. Miałam wrażenie, że
pozwoliłby jessice jechać z przodu, gdyby zagroziła jego najlepszemu garniturowi od Gucciego.
Było tłoczno, ale niemal miło. Gdyby nie to, gdzie zmierzaliśmy.
- To tylko słowo - upierał się Marc. No nie, znowu to samo. Jessica nie znosiła określenia
 Afroamerykan-ka", ale nie przepadała też za słowem na  Cz". - Straciło swoje znaczenie. Nie żyjemy
w XIX wieku. Ani nawet XX.
- Chyba nie powinniśmy o tym rozmawiać - mitygowała Tina, zmieniając pozycję, żeby łokieć Marca
nie wbijał się jej w brew. Była drobna, ale na tylnej kanapie było naprawdę mało miejsca.
- Nie, w porządku - odrzekła Jessica.
- Oczywiście, że w porządku, wszyscy jesteśmy cywilizowanymi dor..., no cóż, wszyscy jesteśmy
dorośli.
Tina, przysięgam, że jesteś najbardziej politycznie poprawną truposzką, jaką znam.
- Po prostu uważam, że nie jest to odpowiedni temat rozmowy dla... dla nas.
Tina urodziła się mniej więcej w czasie, gdy Lincoln wyzwolił niewolników, więc miała perspektywę,
której my nie mieliśmy. Ale nie lubiła o tym rozmawiać.
- Nie, nie, nie - przekonywała Jessica, a ja kurczowo chwyciłam klamkę u drzwi, tak na wszelki
wypadek. Znałam ten ton. - W obecnych czasach jest wiele innych, dużo ważniejszych rzeczy,
którymi należy się przejmować. To jest tylko słowo. Całkowicie straciło znaczenie. -Sinclair spojrzał
na nią w lusterku, a Tina odsunęła się najdalej jak mogła. Tylko Marc, który nie wyczuwał zapachu
emocji, brnął dalej w nieświadomości. - No to proszę - ciągnęła spokojnie. - Nazwij mnie tak raz.
Milczenie. I potulne słowa Marca:
- Nie chodziło mi o to, że powinniśmy ot tak nazywać ludzi tym słowem. Po prostu uważam... To
znaczy nie sądzę... że ktokolwiek powinien ciebie tak nazywać... ani nikogo innego...
- Przymkniecie się, czy mamy któremuś z was przyłożyć? - spytałam.
Jessica zaśmiała się i tak skończyła się ta dyskusja w tym tygodniu.
Zaparkowaliśmy przed domem ojca w stylu Tu-dorów (trzysta siedemdziesiąt metrów kwadratowych
dla dwóch osób!) i wysiedliśmy z auta. Było całkiem ciemno - około dziewiątej wieczorem. Ojciec
wyjechał z miasta po południu w interesach, więc Ant była w domu sama.
Tę cenną informację uzyskałam od mamy, która wspierała moje wampiryczne działania i pomagała
przy każdej okazji. Zauważyłam, że czasem po prostu tak jest... jeden rodzic jest niemal zbyt
wspaniały, a drugi do dupy. W moich oczach mama stała na tak wysokim piedestale, że pewnie
biedactwu brakowało już tlenu.
Zapukałam dwa razy i otworzyłam drzwi. Oczywiście nie były zamknięte na klucz... Mieszkali w
dobrej dzielnicy. O bardzo niskiej przestępczości. Ojciec nie zamykał nawet swojego bmw, gdy
zostawiał je na podjezdzie. Z tego co wiem, nigdy ich nie okradziono. Oczywiście jak będę kiedyś
potrzebowała kasy, to może się zmienić.
- Haaaaaalo? - krzyknęłam. - Antonia? To ja, twoja ulubiona pasierbica.
- A przez  ulubiona" - dodał Marc, wchodząc do holu za mną - ma na myśli  znienawidzona".
Chyba już zapomniał o upokorzeniu, jakie przeżył w samochodzie. Ale on tak już miał - zawsze był
pełen energii. Wystarczy jedynie zapomnieć o tej całej sprawie z próbą popełnienia samobójstwa. W
sumie jak się o tym pomyśli, to było tylko próba...
- Nawet jej jeszcze nie poznałeś - dziwiła się Tessi-ca, gdy wszyscy znalezliśmy się w małym holu.
- No, ale niejedno słyszałem. Szczerze mówiąc, nie jestem przekonany. Czy zdoła dorównać swojej
legendzie?
- Muszę przyznać - dodała Tina - że też jestem ciekawa.
- Wie, że jesteś wampirem, ale nie zamyka drzwi na klucz - prychnął Sinclair. - Albo jest niebywale
arogancka, albo niezrównanie głupia.
- Nie wolno wam tu być! - przywitała się moja macocha, zbiegając po schodach niczym Scarlett
0'Hara ze zmarszczkami i w blond peruce. - Nie zapraszałam was!
- To działa tylko na czarnych - odrzekła Jessica. Oczy Tiny otwarły się szeroko jak zawsze, gdy usi-
łowała się nie roześmiać.
- Obawiam się, że to tylko obiegowa opinia, psze pani.
- Antonia, jak zwykle miło cię widzieć - przywitałam się oschle. - Aał, przytyłaś normalnie tonę.
Wściekle na mnie spojrzała spod blond czupryny. Kolor jej włosów (i zapewne ich faktura, ale nie
miałam zamiaru ich dotykać) do złudzenia przypominały przekrojonego ananasa. Miała na powiekach
więcej niebieskiego cienia niż królowa disco z lat siedemdziesiątych, a szminka była nieco bardziej
czerwona niż konturówka. Dziewiąta wieczór, sama w domu, mąż poza miastem, a ona w pełnym
makijażu. I czarnej miniówie. I białej, jedwabnej bluzce, bez stanika. Nierealne.
- Wynoś się stąd i zabieraj ze sobą przyjaciół -warknęła. Urodziła się i wychowała w Bemidji, ale [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)