[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Nie dzisiaj!  odkrzyknął.
Trzydzieści metrów i maleje.
Wystrzelił hakownicę w górę szybu. Z automatycznej wyciągarki
przymocowanej na plecach do kombinezonu zaczęła się błyskawicznie
rozwijać jednowłóknowa lina.
Włączył wyciągarkę i spojrzał w głąb tunelu. Na zapłakanej twarzy
zamajaczył chłodny uśmiech, kiedy stopy Arda odrywały się od dna kolonii
spor.
 Nie dzisiaj.
Rozdział 7
Uderz w stół
Ogromna dłoń Cuttera zagłębiła się w otworze i wyciągnęła Arda na
powierzchnię. Ledwie chłopak wygramolił się z dziury, kiedy trzej żołnierze
jednocześnie otworzyli ogień w głąb szybu.
 Sierżancie!  zawołał Alley głosem zdradzającym więcej emocji, niżby
jego właściciel pragnął.  Wychodzą na górę! Cholera! Ile ich jest?!
 Nie stójcie tak, do diabła! Strzelać bez rozkazu!  zawołał Littlefield na
kanale dowódczym.
 Chciałeś ich zgarnąć dla siebie, łajdaku?  warknął wyspiarz, napierając
hełmem na hełm Arda.  Załatwić wszystkich samemu i zrobić z siebie
bohatera, hę?
 Zostaw dzieciaka, Cutter  powiedział ostro Littlefield.  Porucznik chce z
nim gadać. Natychmiast. Alley, utrzymuj ogień zaporowy. Ekart, Xiang!
Odłamkowe w tę dziurę, ale już! Bernelli, zakładasz ładunek. Załatwcie je,
ale tak, żeby się więcej nie odważyły nawet myśleć o kopaniu tu nory. Jak
skończycie, zabierajcie się stąd do biura administracji. Miejcie oczy dookoła
głowy. Skoro jest jedna kolonia, musi być ich więcej. Nie chcę, żeby mi
skurczybyki wołały za plecami  A kuku! . Jasne?
%7łołnierze kiwnęli tylko głowami, wylewając w głąb szybu strumienie
śmierci.
 Cutter, masz mieć oko na te szczeniaki i przyprowadzić je potem do
mnie w jednym kawałku.
 Do diabła, sierżancie  zaprotestował Cutter.  Przez cały dzień nie
usmażyłem ani jednego marnego Zerga!
Littlefield popatrzył na firebata uważnie. W oczach miał smutek, ale kiedy
się odezwał, jego głos brzmiał wyraznie i pewnie.
 Nie bój się, Cutter, będziesz miał ich jeszcze dzisiaj pod dostatkiem,
tylko dla siebie. Będę potrzebował tych ludzi. Masz ich do mnie
przyprowadzić, jasne?
 Jasne, sierżancie  prychnął Cutter.  Jak słońce.
Littlefield odwrócił się do Arda.
 Na jednej nodze, synu. Chodz!
I nie tracąc ani sekundy, ruszył biegiem, zostawiając młodego marine w
tyle dobrych kilka metrów. Pędzili uliczkami Oazy. Wszędzie na ziemi płożyła
się plecha. Ardo rozpaczliwie próbował dotrzymać sierżantowi kroku, ale nie
mógł się pozbyć lęku, że krucha skorupa za chwilę znowu pęknie mu pod
nogami, a on wpakuje się w sytuację jeszcze bardziej opłakaną niż
poprzednio. Chociaż jednak lęk ten był silny, jeszcze silniejszy był głęboko
zakorzeniony strach przed nieusłuchaniem rozkazu sierżanta.
Kanał taktyczny nie dawał pełnego obrazu sytuacji, ale to, co docierało
do Arda, nie brzmiało optymistycznie.
 Psiakrew, chłopie! To ich w ogóle nie powstrzymuje!
 Wal dalej odłamkowymi!
 Przecież walę! Już mi się prawie skończyły...
 Cofnijcie się, panienki! Czas, żebym w końcu i ja przysmażył sobie kilka
Zergów!
Cutter, pomyślał Ardo, skręcając w następną uliczkę i starając się ze
wszystkich sił nadążyć za Littlefieldem.
Oaza była niewielką osadą. Niewiele też miała do zaoferowania swoim
mieszkańcom poza pracą przy studniach i licznych stacjach pomp. Domy
mieszkalne budowano z gotowych modułów konstrukcyjnych i wszystkie one
odznaczały się jedną wspólną cechą  tymczasowością. W centrum osady
mieściły się nieliczne sklepy, zaopatrujące tutejszych pracowników.
W każdym razie tak było kiedyś. Teraz całą centralną dzielnicę pokrywała
zergańska plecha. Gdzieś tu musi być wykwit, pomyślał Ardo, ale nie miał
czasu rozważać tego dłużej, bo coraz trudniej było mu nadążyć za
Littlefieldem pędzącym przez labirynt chaotycznie rozmieszczonych
budynków Oazy.
 ... to się porusza, sierżancie! Plecha się przemieszcza!
 Trzeba znalezć wykwit. Jak się rozwali wykwit, plecha sama zniknie.
 Szukaliśmy go. Nigdzie go nie ma.
 Przelecimy jeszcze raz nad główną ulicą. Może go przeoczyliśmy.
Cztery vultury przemknęły ze świstem w górze dokładnie w tej samej
chwili, kiedy Ardo zobaczył przed sobą budynek administracji. Była to jedyna
czteropiętrowa budowla w okolicy. Z jednej strony cała metalowa ściana
została jakby oddarta i w tym miejscu ziała ogromna dziura. Trudno było
odgadnąć, czy był to efekt wybuchu, czy dzieło jakichś niewyobrażalnie
silnych rąk. Ardo nawet nie próbował tego dociekać.
Tak był zdumiony tym widokiem, że prawie wpadł na Littlefielda, który
zatrzymał się nagle przed wejściem. Sierżant spojrzał zdyszanemu Ardowi w
oczy i przełączył swój hełmofon na łączność z wybranym członkiem
oddziału. To, co miał powiedzieć, było przeznaczone tylko dla Arda.
 Synu, napytałeś sobie biedy, ale nie wpadaj w panikę. Przyjmij to, jak
przystało na marine, a wszystko będzie dobrze. Rozumiesz?
Ardo skinął głową, chociaż było to absolutne kłamstwo. Miał w tej chwili
poważny problem ze zrozumieniem czegokolwiek w ogóle.
 Tak jest, panie sierżancie.
Littlefield się uśmiechnął.
 W gruncie rzeczy i tak nie mogą ci zrobić wiele więcej ponad to, co i tak
cię czeka w tej misji. Bądz grzeczny, nie odszczekuj się Breanne, a myślę, że
uda ci się przeżyć i wrócić do mojego oddziału. Porucznik czeka na ciebie w
kwaterze sztabowej.
To powiedziawszy, Littlefield obrzucił zbroję Arda szybkim spojrzeniem.
Potem powiedział z uśmiechem: [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)