[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Udawaj, że jesteś zajęty czymś innym. A kiedy przejdzie, zagwiżdż  Arrivederci Roma
bardzo głośno. Usłyszymy i będziemy czekać na niego.
I poszedł dalej nawet nie dbając o to, aby przystanąć i spojrzeć w tył, czy rozkaz został
przyjęty z należytym zrozumieniem, chociaż uczuł jakieś swędzenie w karku. Ale odniosło to
skutek. Simon przerwał następny kordon i sposób, w jaki tego dokonał, było dowodem, że
odzyskał dawną formę. Czuł, że jego morale znów się zaczyna podnosić.
Szedł teraz szybciej, ale tak, że z każdej odległości chód jego robił wrażenie spaceru, dzięki
czemu zwracał na siebie mniejszą uwagę, lecz tym zwodniczo wydłużonym krokiem przemierzał
przestrzeń w tempie, któremu, aby dorównać, większość ludzi musiałaby biec. Jednocześnie bez
przerwy spoglądał na nagie grzbiety gór po obu stronach, czujny na pojawienie się każdego
innego strażnika, który mógłby śledzić drogę z wysokości. Droga zakrętami schodziła
równomiernie w dół, umożliwiając mu karkołomne tempo marszu mimo dokuczliwego skwaru, i
utrzymywał je bez oszczędzania siebie, świadomy tego, że kanion, którym idzie, może być albo
jego ocaleniem, albo śmiertelną pułapką.
Gdyby nie spotkał w górach pasterza kóz i potem nie musiał zatrzymać się w miasteczku,
miałby możliwość większego wyboru. Może spędziłby noc w bezdrożach górskich i szedł dalej,
aż do Cefalu, którego położenie byłby w stanie określić z wysokości jakiegoś szczytu, jeśli
zmierzał we właściwym kierunku orientując się według Etny. Ale to było niemożliwe, gdyż
widziano go w tamtym miasteczku. Jak dotąd, wyprzedzał pościg i udało mu się również
przewidzieć przebieg akcji, lecz tę przewagę utraci z chwilą, gdy rozejdą się dalsze informacje i
działalność zostanie skoordynowana. Jego jedyną nadzieją było dostać się na wybrzeże, nim
zostanie kompletnie odcięty, i zmieszać się z tłumem, który wciąż jeszcze mógł być zdradziecki,
lecz mógł stanowić lepszą ochronę niż skąpa roślinność na nagich wyżynach.
Z kierunku, w którym zmierzał, dochodził jakiś żałosny pisk i Simon zwolnił tempo, usiłując
rozeznać ten odgłos. Powtarzał się w regularnych odstępach, ale nie nasilał; jeżeli następowała
jakaś zmiana, to słabnięcie w miarę jak Simon szedł wolniej. Przyśpieszył kroku ze zdwojoną
energią i przerywany pisk stał się stopniowo głośniejszy, co wskazywało, że pochodzi od czegoś,
co Simon dogania na drodze.
Ostrożność nakazywała trzymanie się w bezpiecznej odległości, lecz ciekawość była równie
silnym bodzcem, zresztą nie mógł sobie pozwolić na zwalnianie kroku w nieskończoność z
uwagi na jakąś bezimienną przeszkodę. Znów przyśpieszył i oto przeszkoda mignęła mu przed
oczyma.
Wkrótce droga robiła dwa kolejne zakręty w kształcie podkowy, umożliwiając mu wyrazny
widok na następny odcinek krzemionkowego szlaku na tym samym poziomie, skąd zobaczył, że
wyprzedza go carretera siciliana, malowniczy wózek sycylijski, zaprzężony w muły,
rozsławiony przez pięćdziesiąt milionów pocztówek. Rytmiczne trzeszczenie, które słyszał,
pochodziło z jego nierówno nasmarowanych osi. Nie wiózł żadnego ładunku i z wyjątkiem
kiwającego się woznicy, żadnych pasażerów; za to jego boki zdobił taneczny korowód dziewcząt
wiejskich i satyrów w wieńcach na głowach, tworząc scenę wyjętą z bachanalii, a splecione z
sobą w zawiły wzór owoce i liście na szprychach jego wysokich kół eksplozją zasadniczych barw
sprawiały oczom niemal ból.
Bez wahania Simon zszedł z drogi, spuścił się w parów i wybiegł na spotkanie toczącego się
wózka.
Kiedy zrównał się z nim, zobaczył, że woznica, wieśniak z siwymi bokobrodami, wydawał się
drzemać z lejcami, które zwisały bezwładnie z jednej ręki i w kapeluszu nasuniętym na oczy, lecz
podniósł głowę i spojrzał groznie, gdy Simon znalazł się w pobliżu.
 Buon giorno  Simon wypowiedział utarty zwrot powitalny idąc znów spacerowym
krokiem bez śladu zdyszania, żeby nie zdradzić się, że biegł.
 Nie powiedziałbyś, że dobry, gdybyś musiał słuchać, jak moja stara miele jęzorem od
samego rana  powiedział z gniewnym wyrazem twarzy woznica.
 Cattiva giornata  odrzekł Zwięty, zawsze układny w takich sytuacjach.
 Hai ragione. Taki dzień jest najgorszy. Napij się.
Wyciągnął spośród stosu łachmanów między jego stopami wilgotną butelką i podał ją
Zwiętemu. W przeciwieństwie do skórzanego bukłaka pasterza kóz, butelka zawierała właściwy
trunek, nawet dość chłodny, dzięki parowaniu mokrych gałganów, w jakie była zawinięta.
Zwięty z radością pociągnął jeszcze jeden długi łyk i zwrócił ją. Woznica skorzystał z okazji i
wypił sam, a ze sposobu, w jaki potrząsnął butelką w górę i w dół, było widoczne, że tego dnia
nie pije po raz pierwszy. Zwięty nie mógł okazać braku wychowania i gdy butelka znów została
mu podana, zmuszony był wychylić następny łyk cienkiego, lekko kwaśnego wina, idąc z jedną
ręką opartą o wóz dla równowagi, podczas gdy cierpliwe zródło energii powoli toczyło się dalej.
 Dokąd idziesz?  spytał woznica.
 Do Palermo  odrzekł Simon.
W jego zamiarach leżało, aby Al Destamio, jeśli ta wiadomość dotrze do niego, posądził go
automatycznie, że zdąża w przeciwnym kierunku, do Messyny; a tymczasem on rzeczywiście
życzył sobie dostać się do Palermo. Czekało tam zbyt wiele pozostawionych samym sobie, nie
dokończonych spraw, wśród których Gina była nie najmniej pilną.
Z daleka, z góry za parowem, na samym skraju zasięgu słuchu rozszedł się odgłos
przypominający brzęczenie szerszenia, który nagle rozrósł się do warkotu silnika samolotowego,
a potem huku młota pneumatycznego, który dostał ataku szału.
Nie było żadnym wysiłkiem dla pamięci Simona rozpoznać ten odgłos: zbyt niedawno go
słyszał, o ile nie były to dwa silniki spalinowe wydające z siebie równie nieznośny warkot.
Wysłannik nadjeżdżał od strony miasteczka. I po drodze prawdopodobnie rozmawiał z
człowiekiem pikietującym peryferie.
 Trzymajmy się razem  powiedział Zwięty i zręcznie podskoczywszy znalazł się na
siedzeniu obok oburzonego woznicy.
 Kto cię prosił?  zapytał ten ostatni w gniewnym zamroczeniu.  Co tu robisz?
 Przysiadłem się do ciebie, żebyśmy mogli szybko pojechać do najbliższej vinaio i kupić
jeszcze trochę tego znakomitego trunku, którym tak szczerze podzieliłeś się ze mną. A to jest na
następną rundę.
Simon rzucił pieniądze, które wydobył ze swej kieszeni, na drewniane siedzenie. Suma była
niewielka, lecz wystarczająca, aby kupić dwa czy trzy litry wina po niskich cenach lokalnych.
Wieśniak spojrzał na pieniądze spod ciężkich powiek i zabrał je bez dalszego protestu. Nawet dał
Simonowi jeszcze pociągnąć z butelki, nim ten o to poprosił.
Zwięty rozluznił uścisk ręki, którą trzymał butelkę, i wsłuchiwał się pilnie w dudniący łoskot,
niosący się echem po ścianach doliny. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)