[ Pobierz całość w formacie PDF ]Zadrżałam, a Tolliver mocniej ścisnął mi dłoń. Lekarka skończyła wyciągać
okruchy szkła z moich ran i opatrzyła największe skaleczenie. Resztę tylko
odkaziła. Zapisała kilka zaleceń i potrząsnęła głową, wręczając mi kartkę.
- Miała pani niesamowite szczęście - powtórzyła po raz setny. - Wyszła pani z
tego z mniejszymi obrażeniami niż kobieta, która do pani strzelała.
Felicja została zawieziona do szpitala na prześwietlenie głowy.
Zwłoki Freda Harta były w drodze do kostnicy. Felicja zabiła go na wszystkie
sposoby, na jakie córka może zabić ojca. Tyle czasu żył, wiedząc, co zrobiło
jego dziecko. Dziwiłam się, że wytrzymał tak długo. Trzy miesiące, dzień po
dniu, żył w tym wielkim domu ze świadomością, do czego była zdolna. Na
myśl o tym przeszedł mnie dreszcz.
- Co jeszcze panu powiedziała? - spytał Lacey. Podobnie jak partnerka był
osobliwie ubrany. Miał na sobie dżinsy oraz kowbojską koszulę - jakby tego
było mało, z perłowymi zatrzaskami zamiast guzików. Stroju dopełniały
kowbojki. Zastanawiałam się, jak udało mu się je samodzielnie włożyć przy
tak wielkim brzuchu.
- Przyznała, że chciała zwalić na mnie winę za
śmierć ojca. Zachowała szpadel, którego używali do pogrzebania Tabity.
Dzisiaj przyniosła go do ogrodu. Nadał była na nim ziemia z cmentarza.
Kiedy powiadomiliśmy ją, że ojciec leży pijany w domu, przyjechała tu i
uderzyła go szpadlem w głowę. Przestraszyła się, że chce ją zdradzić.
Planowała obwinić go o śmieć Tabity, a mnie obciążyć jego zabójstwem.
- Czemu miałby pan zabić Freda Harta?
- Na pewno coś by wymyśliła - odparł Tolliver znużony. - W końcu, jeśli ktoś
taki jak ja zabija kogoś takiego jak Fred Hart, nie szuka się dogłębnie
przyczyn. Pozbyłaby się zakrwawionego ubrania. Może gdyby udało jej się
wymyślić jakiś sposób na poplamienie krwią mojego - tak, żeby to wyglądało
naturalnie, mnie też by zabiła. Potem mogłaby powiedzieć, że zastała mnie tu
z trupem ojca. Któż by jej nie uwierzył?
Policjantom nic podobało się to, co mówił, ale ja wiedziałam, ze ma rację.
- Felicja nie przewidziała tylko jednego. %7łe zjawi się tu Harper. - Tolliver
pocałował mnie w policzek. - Nigdy w życiu się tak nie ucieszyłem, jak na
widok ciebie za tą szybą.
- Ruszyła pani na nią tak sobie? Bez żadnej broni? - zaciekawił się jeden z
policjantów.
- Nie lubię broni - odpowiedziałam. - Nigdy jej nie mieliśmy.
Pokręcił głową, jakbym była niespełna rozumu. I może miał rację.
Ale gdybym miała broń, zastrzeliłabym Felicję. Strzelałabym do niej, dopóki
nie opróżniłabym magazynka. A tak, żyła i odpowie za wszystko, co zrobiła.
Myśl o tym sprawiła mi wielką satysfakcję.
Rozdział dwudziesty
Wyglądasz, jakby w ciemnym zaułku napadł cię kot - oświadczył Wiktor.
Popatrzyłam na niego z wyrzutem. - Dobra, dobra, to nie było zabawne -
wycofał się. - Trochę się denerwuję.
Już chciałam się przyznać, że ja także, ale powstrzymałam się. Coś takiego by
go nie uspokoiło, a chłopak nie potrzebował dodatkowych stresów.
Doszłam do wniosku, że przyda mu się coś, co oderwie jego myśli od sytuacji
rodzinnej, a jednocześnie poszerzy horyzonty. Dlatego zaproponowałam, aby
poszedł z nami na cmentarz, gdzie zamierzaliśmy pomóc duszy Josiaha
Poundstone'a. W tym momencie żałowałam tej decyzji. Wiktor był aż za
bardzo podekscytowany, choć zdawał się cieszyć, że zaprosiłam go tutaj.
Uścisnął mnie mocno na powitanie, czym wprawił mnie w osłupienie.
Manfred na ten widok uniósł brwi.
Nie wiedziałam nic o zapewnianiu duchom spokoju, więc zadzwoniłam po
Xyldę, którą oczywiście
przywiózł wnuk. Manfred, wystrojony w skórę i srebro, przywitał się ze mną,
całując w policzek, a Wiktorowi uścisnął dłoń. Trzymał rękę chłopca nieco
dłużej niż to konieczne, więc pomyślałam, że pewnie stara się coś z niego
wyczytać. Nie przystawiał się do niego, Manfred wolał kobiety. Przynajmniej
tak sądziłam.
Xylda potoczyła wzrokiem po cmentarzu.
- Powiedz mi coś o nim - zażądała. Wyjaśniłam, co czułam i widziałam przy
tamtym
spotkaniu. Xylda wydawała się poruszona i skoncentrowana.
- A więc jest tutaj jego ciało i dusza. Zmarł na posocznicę, tak? Po zranieniu
nożem, w bójce?
- Tak. Praktycznie rzecz biorąc, został zamordowany. Nie wiem, kto to zrobił,
ale podejrzewam najukochańszego brata - powiedziałam. - Mam wrażenie, że
ten nagrobek wskazuje na wyrzuty sumienia. Oczywiście, mogę się mylić,
może faktycznie brat bardzo go kochał. Ale to nieistotne. Ważne, że duch
Josiaha jest niespokojny, bo nie wie, dlaczego zginął i czemu tyle się dzieje
wokół jego mogiły.
- Chcesz, żeby jego dusza mogła przejść na drugą stronę?
Nie chciałam nawet rozważać, jakie inne rozwiązania Xyłda mogłaby mi
zaproponować.
- Tak, właśnie po to tu jesteśmy.
- To dobrze - stwierdziła Xylda enigmatycznie. -Wyczuwasz go teraz?
Noc była chłodna, ale tym razem przynajmniej nie padało. Cmentarz
wydawał się tak samo straszny, jak podczas naszych ostatnich nocnych od-
wiedzin. Przytłumione odgłosy miasta, nierówna ziemia - ale sam grób został
już zasypany. Sprawdziliśmy to w dzień, kiedy przyświecało stare, dobre
słoneczko.
Kolejny raz weszłam na tę nadmiernie wykorzystywana mogiłę i sięgnęłam w
dół. Poczułam obecność Josiaha Poundstone'a nie tylko pode mną, ale także
wokół.
- Tak - rzekłam. - Jest tutaj.
Wiktor zatrząsł się i zerknął przez ramię, jakby spodziewał się ujrzeć mglistą
postać zbliżającą się do grobu.
Zerknęłam na zegarek. Musieliśmy się spieszyć. Nie powinno nas tu w ogóle
być.
Rozważałam, czy nie zadzwonić na uczelnię, by zarząd wyraził zgodę, ale
doszłam do wniosku, że
nigdy nam jej nie udzielą. Chciałam zakończyć to wszystko i opuścić teren
Bingham zanim pojawią się tu strażnicy.
Postępując według wskazówek Xyldy, otoczyliśmy mogiłę, w której jakiś czas
leżała Tabita. Chwytając się za ręce, utworzyliśmy wokół ciasny krąg. Man-
fred, pomimo niewielkich dłoni, miał mocny uścisk. Wiktor trzymał mnie za
drugą rękę dużo słabiej.
Xylda zaczęła mówić coś w języku, którego nie rozumiałam. Nie dałabym
głowy, czy ona sama go rozumiała. Ale cokolwiek mówiła, działało. Pośrod-
ku kręgu zaczął tworzyć się kłąb mgły, a w niej pojawiła się twarz, której
nigdy nie widziałam ożywionej, w ruchu.
- Jezus Maria - wyszeptał Manfred.
- O Boże... - jęknął równocześnie Wiktor. Nie bałam się.
- Dziękuję - zwróciłam się do ducha. - Dziękuję, Josiahu. - W końcu ocalił mnie
przed wpadnięciem do grobu. - Nikt już nie zakłóci ci spokoju. Wszyscy,
których znałeś, już odeszli. Ty też powinieneś iść.
Miałam wrażenie, że się uśmiechnął.
- Nie szukaj sprawiedliwości, szukaj spokoju -odezwała się Xylda, a twarz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl