[ Pobierz całość w formacie PDF ]

imię dla psa. Chciała być z nim. - Dwa tuziny - podbił stawkę.
- Zgoda.
- Przyjechałem, żeby zaprosić cię na Zwięto Dziękczynienia. To
dobra okazja na chrzest bojowy nowego domu. Zapach pieczonego
indyka i aromat czekoladowych ciasteczek...
- Och! - W jej oczach błysnął żal. - Bardzo chętnie bym
przyszła, ale przyjedzie Bobbi i już zaprosiłam Jasona... żeby ją
poznał. - Zarumieniła się. - Bobbi pewnie mi tego nie daruje.
Deklaruje, że nie wierzy w miłość i otacza się murem, a z
drugiej strony gorąco chce wierzyć w cud, który może się zdarzyć.
- Ona już przyjęła moje zaproszenie.
- Wykradasz mi córkę na świąteczną kolację?
- Jason też może przyjść.
146
R S
- Hm, przyznam, że ten pomysł bardzo mi się podoba. Twój dom
jest stworzony do rodzinnych uroczystości. - W jej oczach znów
mignęła tęsknota, lecz szybko się opamiętała. - Choć między Bogiem
a prawdą nie bardzo cię widzę, jak pieczesz indyka.
- No wiesz! Nie pokazałem ci, jak świetnie mi idzie pieczenie
ciastek?
- To było gotowe ciasto w plastikowym opakowaniu. Miał przed
oczami tamtą chwilę, czekoladowe okruszki na ustach Lindy...
Chciałby przygarnąć ją do siebie, zburzyć dzielący ich mur. Jednak
musiał zdobyć się na cierpliwość.
- Indyki też kupuje się zapakowane w plastik. Już to
sprawdziłem. - Klepnęła go w ramię, a on przez mgnienie pozwolił
sobie na cieszenie się tą żartobliwą reakcją. - Mildred obiecała upiec
indyka - wyznał wreszcie.
- Mildred? - zdumiała się.
- Jest nierozłącznym dodatkiem do domu. Chętnie się
przekonam, czy umie zrobić coś więcej poza zapiekankami, pysznymi
zresztą.
- Przyjdę do ciebie z przyjemnością.
- Jest jeszcze jedna rzecz, o której powinnaś wiedzieć - zaczął
lekkim tonem, choć ostrożnie dobierał słowa. - Zaprosiłem też Tracy i
Angelinę.
Linda znieruchomiała. Nie czekał, aż odzyska głos.
- Bobbi chce je poznać. Nadarza się doskonała sposobność, w
świątecznej atmosferze powinno przyjść to łatwiej. Dla Tracy to
147
R S
trudny czas. Miała tylko siostrę. Teraz z Angeliną zostały zupełnie
same.
Celowo odwoływał się do jej współczucia. Linda powoli skinęła
głową.
- Dobrze, Rick.
Przez mgnienie, nim jeszcze nie odwróciła wzroku, w jej oczach
dostrzegł ufność. Miał nadzieję, że jej nie zawiedzie.
Linda popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Bardzo się
przyłożyła, wybierając strój na dzisiejsze przyjęcie.
Po południu była u fryzjera. Zrobiła nowe pasemka, włosy miała
starannie uczesane. Strój też był kupiony specjalnie: jasnobrązowy
kaszmirowy sweter, ciemnobrązowe spodnie, perłowy naszyjnik i
kolczyki. Wyglądała jak dawna Linda - elegancka i zdystansowana.
- Doskonale - mruknęła. Nie chciała, by siostra tej kobiety
zorientowała się, jak przeżywa fakt, że przy świątecznym stole zasiada
z dzieckiem swego męża.
Jeszcze raz popatrzyła w lustro.
 Lindo, ty nie chciałaś o niczym wiedzieć".
Te słowa, wypowiedziane przez Ricka, były jej tarczą. To dzięki
nim miała siłę się przed nim bronić, one podtrzymywały jej gniew.
Ale te słowa były prawdziwe.
Popatrzyła na siebie w lustrze. Wyniosła kobieta, która cofa się
przed wszystkim, co mogłoby zaburzyć jej spokojne, uporządkowane
148
R S
życie, starannie zbudowaną iluzję. Im bardziej z zewnątrz jej życie
wydawało się perfekcyjne, tym bardziej rozpadało się w środku.
Nie chciała dłużej być tą kobietą. Za dużo ją to kosztowało.
Wyssało z niej wszystkie soki i obróciło w zimny kamień.
Odeszła od lustra, zdjęła sweter, spodnie i biżuterię. Włożyła
obcisłe niebieskie dżinsy, na które namówiła ją córka, golf w paski i
zabawną apaszkę.
Bobbi rozpromieniła się na jej widok.
- Mamo, jak ty młodo wyglądasz!
Zaskoczyła ją przemiana, jaka dokonała się w Bobbi. Przez tych
kilka tygodni na uniwersytecie wydoroślała i już nie była jej małą
dziewczynką. Pewnie niepotrzebnie zaprosiła Jasona.
Jej obawy się nie potwierdziły. Jason powitał Bobbi szczerym
uśmiechem, jakby znali się kopę lat.
- Mówię do Lindy  mamuśka", więc ty jesteś moją siostrą -
rzekł, obejmując ją po bratersku.
Poznała Bobbi z krzątającą się po kuchni zaaferowaną Mildred.
Starsza pani była w siódmym niebie, pokrzykując na Ricka i zrzędząc
na indyka. Kazała zamknąć na werandzie plączącego się pod nogami
psa, a Rick nie zaoponował, za to puścił do Lindy oko.
Zaparło jej dech. Teraz, kiedy przyznała przed sobą, że Rick
miał rację, mur, którym się otoczyła, zaczął się chwiać.
Przyglądała się, jak Rick wyprowadza psa, a potem przekomarza
się z Bobbi i unika ciosów Mildred. Podkradał jej rzeczy szykowane
na kolację, a ona biła go po palcach drewnianą łyżką.
149
R S
Naraz ujrzała go w zupełnie innym świetle. Miał odwagę
powiedzieć jej bolesną prawdę, a takich ludzi ze świecą szukać. Jest
uczciwy i szczery. Już nie miała do niego pretensji, że zwlekał z
prawdą o Blairze, ani nie czuła urazy, że to od niego usłyszała o
ostatniej podłości zmarłego męża. I nie była zła na niego, że przejrzał
ją, choć sama przed sobą ukrywała prawdę.
I teraz, kiedy mu wybaczyła, ujrzała go na nowo.
Czyżby to dlatego tak się opierała? Bo wcześniej nie mogła
zdobyć się na przebaczenie?
Rick jest wspaniałym facetem. Cudownym mężczyzną. Nie
mogła oderwać od niego oczu, jakby patrzyła na niego po raz
pierwszy. Podobnie jak ona był ubrany swobodnie, w sztruksy,
koszulę i sweter. Wyglądał fantastycznie. Na czubku głowy sterczał
mu zabawny kogucik.
- Ten dom jest czadowy, mamo! - zachwycała się Bobbi. -
Musisz mi go zaraz pokazać!
Ucieszyła się, że choć na chwilę odetchnie lżej, bo przy Ricku
wciąż miała świadomość jego obecności. Oprowadziła córkę po
rezydencji. I tak jak ona ujrzała w Bobbi młodą kobietę, tak samo
córka spojrzała na mamę innymi oczami.
- Mamo, nie miałam pojęcia, że taka jesteś.
Nikt nie miał pojęcia. Aącznie ze mną, podsumowała w duchu.
Bobbi zatrzymała się przy podwójnych drzwiach do łazienki.
- Niesamowite - wyszeptała. Popatrzyła na matkę. - To też twoje
dzieło?
150
R S [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)