[ Pobierz całość w formacie PDF ]wiedzialny za stan rzeczy w kopalni.
- Nie miałem wcale takiego zamiaru - sucho wtrącił Lyall.
Rickman zbył to milczeniem.
- Ale ktoś jednak musiał być odpowiedzialny - kontynuował
Gunn. - Co, według pańskiej opinii, spowodowało tak skandaliczną
sytuację?
- Kopalnia balansowała na granicy rentowności. By nie dopro-
wadzić do deficytu, musiały zostać obcięte wszelkie dotacje. Całość
pieniędzy wkładanych w kopalnię, szła w stronę produkcji, w stro-
nę zysku. To, co temu nie sprzyjało, spychano na bok, dotyczyło to
również inwestycji zabezpieczających. - Ballard poruszył się na
krześle i spojrzał na Rickmana. - Teraz, kiedy natrafiono na bogatą
żyłę złotodajnej rudy, miejmy nadzieję, że więcej nakładów zostanie
przeznaczonych na bezpieczeństwo.
Rickman zerwał się na równe nogi.
- Panie przewodniczący, muszę zaprotestować. Zwiadek zdra-
dza tajemnice firmy, tajemnice, które poznał w czasie pełnienia
swoich obowiązków. Czy tak postępuje odpowiedzialny dyrektor?
Na galerii prasowej rozpętał się iście piekielny rozgardiasz. We
wrzawie zginęła riposta Ballarda.
- Powinien pan raczej powiedzieć ex-dyrektor.
XXI
Kiedy komisja dochodzeniowa znów zebrała się po południu,
Harrison rzekł kwaśno:
- Mam nadzieję, że nie powtórzy się zachowanie, które dopro-
wadziło do odroczenia porannej sesji. Nie do mnie należy ocena,
czy pan Ballard zrobił mądrze, mówiąc o pewnych sprawach. Sądzę
jednak, że został do tego sprowokowany metodami, jakimi się prze-
ciw niemu posłużono, a przed którymi ostrzegałem otwierając na-
sze dochodzenie. Panie Rickman, udzielam panu ostatniego ostrze-
żenia, proszę nie być nadgorliwym, broniąc interesów swojego
klienta. Jeszcze jeden taki wypadek, a będę zmuszony zwrócić się
do niego z prośbą o znalezienie sobie innego reprezentanta.
Rickman wstał.
- Przepraszam komisję, jeśli ją w jakiś sposób uraziłem.
- Przyjmujemy pańskie przeprosiny. - Harrison zerknął do no-
tatek. - Panie Ballard, chciałbym zadać jeszcze jedno pytanie. Nie
zajmie to dużo czasu, więc może pan pozostać na miejscu. Wspom-
niał pan, że konsultował się z panem Cameronem. Bardzo dokład-
nie przejrzałem pańskie zaznania i okazało się, że niezmiernie rzad-
ko wymienia pan nazwisko pana Dobbsa, menedżera kopalni
i zwierzchnika pana Camerona. Gdzie zatem był przez cały ten czas
pan Dobbs?
Ballard zawahał się.
- Doprawdy, nie wiem. Zdaje się, że coś mu się stało.
- Co takiego?
- Chyba jakieś załamanie nerwowe. Zamknął się w sobie. Wszyst-
kie obowiązki zrzucił na mnie. Naturalnie, zaniepokoiłem się tym,
wysłałem więc doktora Scotta, by z nim porozmawiał i spróbował
ustalić przyczyny takiego stanu. Myślę, że jego zeznania będą bar-
dziej wiarygodne. Nie jestem autorytetem medycznym.
- Tak, to chyba najlepsze wyjście. Wezwę go pózniej, jeżeli okaże
się to rzeczywiście konieczne. - Harrison ponownie zajrzał do no-
tatek. - W tym czasie doktor McGill praktycznie objął dowództwo.
To zrozumiałe, gdyż jedynie on miał świadomość tego, co miało
nadejść. Myślę, że powinniśmy posłuchać teraz jego zeznań.
McGill zajął miejsce i niezwłocznie rzekł:
- Sądzę, że mogę wyjaśnić punkt, który zastanowił profesora
Rolandsona. Chodzi o mgłę.
Rolandson uniósł wzrok.
- Właśnie, chciałbym o to poprosić.
- Mnie również to martwiło - przyznał McGill. - Chociaż pró-
bowałem tego nie okazywać. Nie mogłem zrozumieć skąd wzięły
się takie opary przy gwałtownie spadającej temperaturze. Były bar-
dzo gęste, można je było niemal zaklasyfikować jako mgłę i spra-
wiały nam wiele kłopotów. Dopiero po lawinie udało mi się to
zrozumieć. - Wiedział, że będzie składał zeznania przez całe popo-
łudnie, rozsiadł się więc wygodnie na krześle. - Zapewne pamięta
pan, że pierwsza lawina zablokowała zarówno rzekę, jak i drogę.
Rzeka zamarzła, ale oczywiście pod lodem woda płynęła swobod-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl