[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Mogą być wszędzie  Gasper chrypliwie nabrał oddechu i zakaszlał.  Nie jedziemy tą
szosą  zdecydował. Wrzucił pierwszy bieg i samochód wytoczył się spod drzew, przeciął
szosę i podskakując wjechał w pustynię.
 Auuu!  krzyknęła Allie, gdy samochód podskoczył na wyboju i rzuciło ją do przodu. 
Ten wóz tędy nie przejedzie!
 Zamknij się!  warknął Gasper, nerwowo gasząc papierosa, którego dopiero co zapalił.
 Tam przed nami musi być druga szosa. Potrzeba nam drogi, na której nie ma glin.
Gasły ostatnie gwiazdy. Pete się obejrzał. Znad gór wynurzała się nikła poświata. Szosa była
daleko za nimi, gdy wreszcie ukazało się słońce.
 Gdzieś niedaleko musi być druga droga  mruczał Gasper.  Ta, która się nie łączy...
Urwał, bo samochód wpadł na duży wybój i szarpnęło nimi gwałtownie w bok. Rozległ się
głośny syk i nozdrza wypełniła im para z chłodnicy.
 Cholera!  Gasper zgasił motor, wyskoczył z samochodu i pobiegł przed maskę. Kałuża
rdzawej wody rozlewała się spod samochodu na biały pył pustyni.
 Co jest?  zapytał Manny.
 Chłodnica pękła i oś się złamała!
Manny jęknął.
 Ty idioto!
Gasper podszedł do drzwi samochodu i wymierzył pistoletem w Allie i Pete a.
 Dobra, wysiadać! Dalej idziemy na piechotę!
 Pan chyba zwariował!  krzyknęła Allie.
 Zamknij się i wyłaz!  warknął Gasper.
Allie i Pete wysiedli z samochodu. Manny wysiadł również i zapatrzył się w płaskie
pustkowie.
 Tędy  wskazał przed siebie.  Pójdziemy na wprost, tak żeby mieć góry za plecami.
Wcześniej czy pózniej dokądś dojdziemy.
 Nie!  zaprotestowała Allie.  Można iść kilometrami i do nikąd się nie dojdzie. Kiedy
słońce będzie wysoko, temperatura dojdzie do czterdziestu stopni, a nawet o wiele wyżej.
Musimy zostać przy samochodzie.
 Koniec z nami, jeśli tu zostaniemy  powiedział Manny.
 Będzie z nami koniec, jeśli pójdziemy  upierała się Allie.
 Przestań nudzić i rusz się!  wrzasnął Gasper.
 Nie  Allie usiadła na ziemi.  Jeśli chcecie, możecie mnie zastrzelić, ale ja tu zostaję.
Wolę być zabita na miejscu, niż umierać powoli z upału albo zwariować z pragnienia! 
patrzyła z wyzwaniem na Manny ego i Gaspera.
Pete się wahał. W końcu usiadł również koło samochodu.
Gasper rzucił im grozne spojrzenie. Zacisnął palce na kolbie pistoletu. Wtem Manny
odwrócił się na pięcie i zaczął iść przed siebie.
Gasper spoglądał to na Pete a i Allie, to na oddalającego się zdecydowanie kompana.
Wreszcie ruszył za Mannym.
Allie i Pete czekali do chwili, kiedy dwaj bandyci stali się małymi, drgającymi figurkami w
oddali. Słońce wznosiło się szybko i pustynia zaczęła się skrzyć w upale.
 Co z nami będzie, jeśli przestano już nas szukać?  głos Pete a był ochrypły z trwogi. 
Skonamy na miejscu z pragnienia!
Rozdział 18
Samotni na pustyni
Bob i Jupiter patrzyli z wysoka na różowiejące we wschodzącym słońcu góry. Szeryf Tait
wyłączył reflektor i ziewnął. Po całonocnym poszukiwaniu wszyscy mieli zaczerwienione z
niewyspania oczy. Jim Hoover podciągnął się i zatoczył helikopterem jeszcze jeden łuk.
 Nie wiem, jak to się stało, że dotarli na szczyt i zjechali na drugą stronę, a myśmy ich nie
zobaczyli  powiedział szeryf.  Ale niech mnie kule biją, jeśli są wciąż wśród wzgórz.
Przeczesaliśmy każdy ich centymetr.
 Więc gdzie mogą być?  zapytał Bob.  Gdyby pojechali w dół główną drogą, policja
by ich złapała. Na szosie też ich nie ma, bo zameldował to przez radio pilot drugiego helikoptera.
 Może jednak ukryli się gdzieś wśród wzgórz  odezwał się Jupiter.  Tam, w dole jest
pełno opuszczonych miast i pod dostatkiem drzew na ukrycie samochodu.
 Być może masz rację, Jupiterze  powiedział szeryf.  Jednak moim zdaniem, wybrali
jedną z tych nieuczęszczanych dróg i pojechali na pustynię. Nie mają przecież żadnego
zaopatrzenia, a bez jedzenia długo nie mogliby się ukrywać.
 Jeśli są na pustyni, to czy uda nam się ich znalezć?  zapytał Bob.
 Pewnie, jeśli dostatecznie długo będziemy szukać  odparł szeryf.  Pustynia jest
ogromna, ale to w końcu otwarty teren. Spróbujmy.
Jim Hoover skinął głową i skierował helikopter na zachód. Góry zostały za nimi, polecieli
nad pustynię.
Allie wyłuskała z kieszeni kolorową chustkę i otarła czoło. Słońce prażyło niemiłosiernie.
Była śmiertelnie zmęczona, ale zbyt niespokojna, by zasnąć. Po raz piąty obeszła samochód i
usiadła w jego zanikającym cieniu tuż obok Pete a.
 Robi się pózno  powiedziała.  Musi być blisko południa. Dlaczego nie znalezli nas
dotąd?
Pete kiwnął ponuro głową.
 Nie jedliśmy od wczorajszego pikniku w Hambone. Umieram z głodu.
 Jak możesz myśleć o jedzeniu? Usta wyschły mi tak, że kłują jak kaktus!
 Gdyby chłodnica nie pękła, moglibyśmy wypić z niej wodę.
 Fuj!  Allie otrząsnęła się. Nagle wykrzyknęła:  O Boże! Jak mogłam o tym
zapomnieć.
 Co ci jest?  zaniepokoił się Pete.
Allie skoczyła na równe nogi. Wyjęła kluczyki z gniazdka w samochodzie i otworzyła duży
schowek obok kierownicy. Odszukała w nim kasetkę z artykułami pierwszej pomocy. Znalazła
nożyczki chirurgiczne.
 Co masz zamiar zrobić?  zapytał Pete, gdy pomachała tryumfalnie zdobyczą.
Allie wskazała rosnący w pobliżu, baryłkowaty kaktus.
 Można nimi wykroić parę kawałków. W kaktusach jest zawsze woda. Wciągają ją w
czasie deszczu i magazynują, żeby przeżyć okres suszy. Nie wiem, dlaczego wcześniej o tym nie
pomyślałam!
 Lepiej pózno niż wcale! Nie ma co, przydałoby się coś mokrego.  Pete wziął od niej
nożyczki i pobiegł do kaktusa. Dzgał nożyczkami twardą skórę, póki nie wyrwał dwóch
kawałków soczystego miąższu. Podał jeden Allie, a sam wgryzł się w drugi. Oboje się skrzywili.
 Nie wiem co gorsze  powiedział Pete  umrzeć z pragnienia... czy wysysać to!
Allie wolno wyssała sok i wypluła resztę. Teraz słońce stało niemal prosto nad ich głowami.
 Możemy się schować pod samochodem. Jeśli helikopter wciąż nas szuka, zobaczą nas z
góry.
Oboje wczołgali się pod samochód. Pete wyciągnął się wygodnie.
 Tu jest rzeczywiście chłodniej.
Teraz Allie i Pete stali się bardziej czujni. Słyszeli dalekie nawoływania pustynnych ptaków,
zobaczyli szczura, który wystawił łepek z nory i szybko się schował z powrotem. Przebiegło
kilka jaszczurek w poszukiwaniu jadła. Wszystko wokół, całe płaskie, rozległe pustkowie
skrzyło się w piekącym słońcu. Czas wydawał się rozciągać w nieskończoność. Nagle Pete
podniósł głowę nasłuchując. Po chwili uniosła się Allie.
 Ja także coś usłyszałam!  powiedziała.
Z daleka dobiegał odgłos, który był niewątpliwie warkotem helikoptera.
 Nadlatują!  krzyczała Allie. Wysunęli się spod samochodu i pobiegli na otwartą
przestrzeń. Ale ledwie uchwytny warkot zamierał w oddali. Wpatrywali się w niebo, lecz nie
widzieli nic, poza jego błękitem.
 Jestem pewna, że słyszałam helikopter  powiedziała Allie.
Nasłuchiwali wytrwale, lecz nie dobiegł ich już żaden dzwięk.
 Och, dlaczego nie przylatują? Umrzemy tu, jeśli się nie pospieszą  jęczała Allie.
 Przestań. Znajdą nas. Jestem pewien.  Ale w głosie Pete a nie było tyle nadziei, co w
jego słowach.
Wreszcie ponownie usłyszeli warkot. Helikopter przelatywał w sporej odległości. Pete i Allie
zaczęli podskakiwać, machając rękami i krzycząc jak opętani. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)