[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zainteresowaniem. Spojrzała na jego bladą buzię i jej oczy napełniły się
łzami.
Musi natychmiast porozmawiać z Reidem.
Musi się z nim podzielić swoimi obawami.
Zadzwoni do niego. Nie, lepiej od razu pójść do szpitala i tam
porozmawiać. W szpitalu nigdy nie jest sam. Są pacjenci, pielęgniarki.
Powie mu wszystko, najlepiej na korytarzu, i pójdzie. Teraz właśnie jest
pora obchodu.
Zobaczy go. Przecież to nic wielkiego, zobaczy go i już. Powie co trzeba
i wyjdzie. Musi to zrobić.
Zdumiony wzrok jednego ze stajennych przywołał ją do porządku.
Zrozumiała, że idzie w stronę samochodu, rozmawiając sama ze sobą.
Tylko tego brakowało, jęknęła w duchu. Teraz powie Bobowi, że nowy
weterynarz zwariował, i będę się miała z pyszna. Tylko tego brakowało...
Skierowała się prosto do dyżurki pielęgniarek.
- Doktor jest właśnie u Toma Harshama - poinformowała ją siostra. - Za
chwilę powinien skończyć. Proszę chwilę poczekać.
- Tom jest w szpitalu? Co się stało?
- Ma zapalenie płuc.
Wszystko jasne. Stąd ten jego kaszel.
- Doktor chyba go musiał przyciągnąć tu siłą - powiedziała z uśmiechem
do pielęgniarki, a ta odwzajemniła jej uśmiech.
- %7łona go tu przywiozła. Zaraz potem, jak ich mały wrócił z Melbourne.
Trudno w to uwierzyć, ale Tom jest w takim stanie, że sam zrozumiał, że
lekarze na coś się przydają. Nie przyszło mu to łatwo.
Kirsty nie odpowiedziała. Na korytarzu ujrzała Reida. Szedł w jej stronę.
Zaczerwieniła się gwałtownie.
- Kirsty - powiedział i odkaszlnął. - Doktor Maine, czym mogę służyć?
Mówił oficjalnym tonem, ale jego oczy patrzyły na nią z miłością.
RS
114
Przybrała podobny ton.
- Reid, panie doktorze, widziałam dziś pewne dziecko.
Stali już pod drzwiami jego gabinetu. Weszli do środka.
- Kirsty, co się stało?
- U mnie wszystko w porządku - powiedziała pospiesznie - ale Bob ma
nowego stajennego. Nazywa się Dougal Blainey.
- Znam go. Już tu kiedyś pracował.
- On ma syna. Małego chłopca. Głos Kirsty załamał się.
- Tak? - Reid usiadł za biurkiem, zwiększając w ten sposób dzielącą ich
odległość. Musiał to zrobić.
 Zachowałeś się wobec tej dziewczyny jak słoń w składzie porcelany -
powiedziała mu matka. - Czy ty nie rozumiesz, przez co to dziecko musiało
przejść?"
Tylko te słowa powstrzymały go przed wzięciem jej w ramiona. Te
słowa i wyraz ogromnego bólu, malujący się na jej dziwnie pobladłej
twarzy.
- On jest bardzo mały jak na trzyletnie dziecko. Jest mały i bardzo blady.
Bez przerwy kaszle. Rodzice uważają, że to astma, i dlatego- wrócili z nim
na wieś. Ale ja... - uniosła ku niemu oczy pełne łez - ja myślę, że to wcale
nie astma. To nie jest suchy kaszel, tam jest pełno flegmy. Jego ojciec
mówi, że on tak stale kaszle.
- I myślisz, że...
- Myślę, że to rak płuc.
To straszne słowo zawisło w powietrzu jak wyrok śmierci. Reid zbladł.
- Dlaczego tak myślisz?
Spojrzała na niego. W jej oczach zobaczył ogromny ból.
- Ja znam ten kaszel. Całe życie go słyszałam.
- Neil?
Skinęła głową. Teraz już wie.
Reid wstał zza biurka, podszedł do niej i ujął za ramiona.
- Powiedz mi...
- Na to nie ma ratunku.
- Chyba jest.
Spojrzała na niego. Był zamyślony i skupiony. Może rzeczywiście w tym
przypadku... Odpowie na wszystkie jego pytania. To, co wie, może się
okazać użyteczne.
RS
115
- Rodzina Neila mieszkała w sąsiedztwie - zaczęła, patrząc w okno. -
Mieli kłopoty. Jego ojciec pił, matka ciężko pracowała. Neil był
najmłodszym dzieckiem. Kiedy miał cztery lata, stwierdzono u niego raka
płuc. Wszyscy wiedzieli, że długo nie pożyje. Lekarze powiedzieli, że w
najlepszym razie ma przed sobą kilkanaście lat. Jego rodzice mieli kilkoro
dzieci i ledwo wiązali koniec z końcem. Ojciec powiedział, że skoro mały i
tak ma umrzeć, to lepiej go oddać do opieki społecznej. I zrobili to.
Reid milczał. Kirsty siedziała wpatrzona w morze za oknem.
- Moi rodzice zabrali go do siebie. Byłam jedynaczką. Długo nie mogli
mieć dzieci. Kiedy się urodziłam, dowiedzieli się, że więcej dzieci nie będą
mieli. Neil był o dwa lata ode mnie starszy.
- Postąpili bardzo dzielnie.
- Matka powiedziała mi kiedyś, że po prostu nie mogliby żyć z myślą, że
Neil poniewiera się gdzieś po sierocińcach. Był... bardzo dobry. Nigdy na
nic się nie skarżył.
- Wychowaliście się razem.
- Był moim starszym bratem. Bardzo go kochałam.
- I wyszłaś za niego za mąż.
- Nasze małżeństwo usankcjonowało tylko pewien stan rzeczy. Neil był z
nami zawsze, ale czuł, że jest kimś obcym, gorszym. W ten sposób stał się
naprawdę nasz. Staliśmy się prawdziwą rodziną. To było dla niego bardzo
ważne. To było bardzo ważne dla nas wszystkich.
- I trwało cztery lata.
Kirsty przecząco pokręciła głową.
- Trwało całe życie. Zawsze był przy mnie. Teraz też przy mnie jest.
Stanowi część mnie.
- Rozumiem. Dlatego wybrałaś taki praktyczny zawód. Neil był chory i
nie mógł zarabiać na życie.
Zmarszczyła brwi. Co go to obchodzi? To nie jego sprawa. Zresztą było
zupełnie inaczej.
- Jego rodzice mieli farmę. Przez bardzo długi czas wcale się nim nie
interesowali. Mieszkali niedaleko, ale nigdy go nie odwiedzali. Pózniej, po
latach, jego matka kiedyś do nas przyszła, jak już wszystkie inne dzieci się
wyprowadziły. Potem umarł ojciec i została sama. Wkrótce i ona umarła.
Farmę zostawiła Neilowi.
- Rodzeństwo musiało protestować.
RS
116
- Owszem. Było kilka rozpraw, ale Neil umiał bronić swoich praw. Sąd
wziął pod uwagę krzywdę, jaką wyrządzili mu rodzice, i odrzucił ich
roszczenia. Po jego śmierci farma przypadła mnie. Sprzedałam ją i kupiłam
ten gabinet tutaj. To prezent od Neila.
Uśmiechnęła się smutno.
- Wyszłaś za niego, kiedy już był chory?
- On zawsze był chory. Czasem czuł się lepiej, ale zawsze był chory. -
Zwróciła ku niemu puste spojrzenie. - Syn Dougala ma to samo. Dokładnie
te same objawy.
- Nie mogę nic zrobić, zanim go do mnie nie przyprowadzą.
- Właśnie o to chodzi. Powiedziałam, że mają to zrobić. Przyjdą z nim
jutro. Myślałam tylko...
- Myślałaś, żeby mi pomóc? Chciałaś mnie uprzedzić? Zamrugała
powiekami.
- Czujesz się obrażony? Dotknął lekko jej dłoni.
- Nie, skądże! Masz prawo mi radzić, ale konstruktywnie. Skoro to rak
płuc, trzeba działać natychmiast.
- Przecież i tak nic.
- Rak nie zawsze oznacza wyrok śmierci. - Głos Reida brzmiał teraz
poważnie i stanowczo. - Przez ostatnie kilka lat nauka zrobiła krok do
przodu. Wcześnie rozpoznany i odpowiednio leczony nowotwór można
zwalczyć, zwłaszcza u bardzo młodych ludzi. Zresztą muszę go najpierw
zbadać. To może być zupełnie co innego. Na przykład chroniczne zapalenie
oskrzeli.
Kirsty chciała coś powiedzieć, ale nie dopuścił jej do głosu.
- Błędna diagnoza, leczenie astmy w przypadku, kiedy chory ma
chroniczne zapalenie dróg oddechowych, znacznie pogarsza sytuację, ale
nie jest...
- ...śmiertelne.
- Właśnie. Raz w tygodniu mamy tu specjalistę chorób płucnych,
pokażemy mu go i zobaczymy. Syn Dougala ma przed sobą długie życie.
- Ale przecież nie wiemy...
- Nie wiemy. - Ujął jej twarz w swoje ręce. - Jutro dokładnie go
osłucham i zrobię wszystkie badania. Wtedy się dowiemy, czy w ogóle
trzeba mówić o raku. A teraz nie przejmuj się tak tym wszystkim, Kirsty. To [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)