[ Pobierz całość w formacie PDF ]Kiedy opuścił ręce, na jego twarzy pojawił się dziwny uśmiech.
Właściwie nie sam uśmiech był dziwny. Dziwne było to, że parę minut po zwolnieniu z pracy
Monk znalazł powód ku temu, aby się uśmiechnąć.
Ale był to uśmiech, który znałam aż nadto dobrze. Nie miałam żadnych wątpliwości, co mógł
oznaczać.
Monk właśnie rozwiązał zagadkę morderstwa.
- Muszę obejrzeć samochód Claskera - powiedział.
Detektyw Monk i czarodziejska sztuczka Kapitan Stottlemeyer usiłował wytłumaczyć Mon -
kowi, że jest zwolniony z pracy, wyłączony ze śledztwa i nie ma najmniejszego powodu, aby
wpuszczać go do laboratorium policyjnego na oględziny samochodu Claskera.
Jednak tłumaczył to Monkowi bez większego przekonania, ponieważ ciążąca na nim presja
rozwikłania pozornie nieprawdopodobnego morderstwa znanej osoby była dużo silniejsza niż
wyrzut sumienia, że z premedytacją wykorzystuje zachowania kom - pulsywne przyjaciela.
Ja również nie protestowałam zbyt mocno, bo wiedziałam, że Monk nie będzie potrafił się
powstrzymać od doprowadzenia tego śledztwa do końca, niezależnie od tego, czy otrzyma za to
zapłatę i czy szefostwo departamentu doceni jego wysiłek.
Miałam poza tym świadomość, że każdy, kto posiada informacje mogące prowadzić do
schwytania sprawcy morderstwa, zobowiązany jest przedstawić je policji nawet wtedy, gdy policja
zwolniła właśnie z pracy jego i jego urodziwą asystentkę.
Chwilę pózniej Stottlemeyer, Disher, Monk i ja schodziliśmy do garażu laboratorium
policyjnego, które mieściło się w tym samym budynku po drugiej stronie parkingu.
Gdyby był to jeden z kolejnych odcinków CSI Zagadek kryminalnych, garaż byłyby
oświetloną neonami salą z nierdzewnej, odczyszczonej stali, w której piękne kobiety hojnie
obdarzone przez naturę i przystojni mężczyzni o płowych włosach, ubrani w białe fartuchy od
Versace, pochylaliby się zmysłowo nad lśniącymi krzywiznami auta, operując technologią
najwyższej jakości w rytm pulsującego cicho hiphopu.
Szara rzeczywistość nie była ani tak pełna luzu, ani tak seksowna. Zciany garażu stanowiły
gołe pustaki, podłoga była betonowa, a z wystających belek pod sufitem zwisały na łańcuchach
oślepiające jarzeniówki. Samochód Claskera stał na płachcie białego brezentu na samym środku
dużego pomieszczenia. Całą technologię stanowiły tu zwykłe narzędzia samochodowe, wózek na
kółkach, bezprzewodowy odkurzacz, parę latarek, mnóstwo foliowych woreczków na dowody
rzeczowe i zupełnie niezła cyfrowa kamera.
Z samochodu wymontowano wszystkie drzwi, a klapa bagażnika i maska silnika były szeroko
otwarte.
Pete Pillsbury, w białym kombinezonie i gumowych rękawiczkach, klęczał przed
samochodem, wydobywał szczypczykami z kraty chłodnicy drobne owady i jakieś paprochy, a
potem wkładał je ostrożnie do foliowych woreczków.
- Jak sądzisz, dowiemy się czegoś z tych drobiazgów, Pete? - zapytał kapitan.
- Gdzie ten samochód ostatnio się znajdował i kiedy to było - odpowiedział Pete. -
Niewykluczone, że taka informacja okaże się pomocna w śledztwie.
- Do niczego się nie przyda - powiedział Monk, podchodząc do miejsca pasażera za kierowcą i
zaglądając do środka.
- Ja tylko zbieram dowody - stwierdził Pete. - Jak je wykorzystacie czy też jak ich nie
wykorzystacie, to już wasza sprawa.
- Załóżmy, że chciałbym przewiezć tym samochodem zepsuty rower z brudnymi, skażonymi
oponami, ale rower nie mieści się w bagażniku - powiedział Monk. - Mógłbym złożyć tylne
siedzenia?
- Oczywiście - odparł Pete. - To typowe siedzenie, składane w dwóch trzecich długości, więc
gdyby pan chciał, zmieściłby się pan jeszcze na tylnym siedzeniu obok roweru.
Pete wyciągnął rękę ponad Monkiem, wcisnął przycisk i złożył większą część tylnego oparcia.
- Co z tą sprawą może mieć wspólnego brudny rower? - zapytał Stottlemeyer.
- Nie wiedziałem, że w sedanie można złożyć siedzenie, dopóki nie zobaczyłem dziś rano
samochodu Natalie, która włożyła do niego zepsuty rower Julie.
Disher spojrzał na Mońka z niedowierzaniem w oczach.
- Jak pan może nie wiedzieć takich rzeczy?
- Nie mam samochodu, a poza tym z reguły nie wsiadam do auta, jeżeli kierowca przewozi w
nim brudne przedmioty.
- Ale jest pan częścią nowoczesnego świata, w którym wszyscy żyjemy - stwierdził Disher.
- Zapominasz, do kogo mówisz? - napomniał go Stottlemeyer. - Jedyną osobą, która prowadzi
bardziej pustelnicze życie od Mońka, jest jego brat.
Monk wskazał ręką bagażnik samochodu.
- Oto nasza kryjówka - oznajmił.
Pete się usunął, a Stottłemeyer postąpił krok naprzód.
- Mówisz, że morderca ukrywał się w bagażniku? - zapytał kapitan.
- Wszedł tam już poprzedniego dnia - wyjaśnił Monk. - Kiedy samochód zatrzymał się na
skrzyżowaniu, zabójca opuścił oparcie, wyskoczył nagle i zaatakował Claskera od tyłu.
Stottlmeyer odwrócił się do Pete'a.
- Znalazłeś w bagażniku jakieś ślady?
- Znalezliśmy parę włosów, ale mogły odpaść z walizek, ubrań, kijów golfowych, plażowych
krzesełek, krótko mówiąc, z każdego przedmiotu przewożonego autem, a należącego do kierowcy
czy jego rodziny. Przeprowadzamy badanie DNA, ale to trochę potrwa.
Kapitan westchnął i spojrzał na Mońka.
- Nawet jeśli założymy, że zabójca ukrywał się w bagażniku, nie wyjaśnia to, jakim cudem
wymknął się potem z samochodu. Nie ruszaliśmy się z miejsca, dopóki nie zjawił się lekarz
medycyny sądowej i technicy policyjni. Przez cały ten czas nie widziałem, aby ktokolwiek
wychodził z samochodu.
- Owszem, widziałeś.
- Nie widziałem.
- Widziałeś - upierał się Monk. - Wszyscy widzieliśmy.
- Ty nie mogłeś niczego widzieć. Kiedy dotarłeś na miejsce przestępstwa, ciało dawno już
zabrano, a samochód oglądała armia techników.
- Właśnie wtedy zabójca dokonał swojej śmiałej ucieczki - wyjaśnił Monk.
Jestem pewna, że Monk nie zdawał sobie z tego sprawy, ale nie żalił się już na odwodnienie.
Za bardzo był pochłonięty podsumowywaniem śledztwa, aby dawać upust lękom i fobiom, aby
pogrążać się w otchłani swojej rozpaczy, rzeczywistej, oczekiwanej czy tylko wyimaginowanej.
- W takim razie musiał mieć czapkę niewidkę - orzekł Disher.
Monk potrząsnął głową.
- Patrzyliśmy na niego.
- Jak to możliwe? - zdziwiłam się.
- To się niczym nie różni od zwykłej sztuczki czarodziejskiej, pokazywanej przez magika
przed publicznością. Jak każdy dobry magik, zabójca dokonał swojej sztuki, odwracając uwagę
widzów w chytry i nadzwyczaj subtelny sposób - wyjaśnił Monk.
- Co takiego zrobił? - zapytał Stottlemeyer.
- Wysiadł z samochodu.
- Tak, tyle już wiemy. - W głosie kapitana brzmiało zmęczenie. - Nie wiemy natomiast, j a k z
niego wyszedł.
- Otworzył tylne drzwi, wyszedł i opowiedział nam, co robił. - Monk odwrócił się do Pete'a. -
Powiedziałeś, że z samochodu można się było wydostać jedynie przez drzwi lub lufcik w dachu.
Zapomniałeś wspomnieć o bagażniku.
- To prawda, mój błąd - przyznał Pete. - Wciąż jednak nie rozumiem, kto miałby być zabójcą?
- Spójrz w lustro. To ty nim jesteś.
Wszyscy spojrzeliśmy w osłupieniu na Pete'a. Monk wytoczył potworne oskarżenie. Ale
ostrość oskarżenia stępiał fakt, że dotychczas Monk nigdy się nie mylił. Wiedział, że ma rację.
Widziałam to w jego postawie, w pewności, z jaką wypowiadał każde słowo. Cała jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl