[ Pobierz całość w formacie PDF ]

trudem pościnał. A to przecież moja ciężka praca! E... niech każdy pilnuje spraw swoich. To
darmo! A gęsiarka też nie malowana, jak ma czas śpiewać, to ma czas i patrzeć. Zpiewa
ładnie, bo śpiewa, nie ma co! Ale przecież pierwszy obowiązek niż śpiewanie. Przecież od
tego ona tam siedzi, żeby gęsi strzegła... A pies? I pies też nie malowany! Umie warczeć na
mnie i ogonem się do mnie obracać, to i lisa w krzakach widzieć może. Jeszcze ja  będę
cudze gęsi oganiał? I co mi z tego przyjdzie? %7łe tam taka jedna i druga gęś gęgnie: dziękuję!
Wielka parada, Cha cha! cha!
Tu świsnął, roześmiał się i błysnąwszy czarnymi oczkami, na łapki przednie padł i pilnie
kłosy od samego odziemku podgryzać zaczął.
Bo chomik  to zawołany gospodarz; a zarazem lichy gospodarz, bo oprócz roli i pracy na
niej, i korzyści z tej pracy nic go nie interesuje; o siebie tylko dba i o nikogo więcej.
Marysia lubi przyglądać się jego skrzętnym zabiegom, gdy ciągnie miedzą do swej norki
zapasy na zimę; patrzy też na niego mile, póki go kłosy nie skryją, i nazywa go swoim
chomikiem. Dopiero gdy zwierzątko zginie między zbożem, pogląda po gąskach, po łączce,
potem oczy jej padają na gwiazdki łąkowe, na żółte kwiatki, co rosną u stóp jej nad rowem,
wszędzie. W powietrzu parno okrutnie, słońce praży z nieba, aż Gasio język wywiesił i
głośno dyszy.
Na czoło sierotki pot wystąpił, ale ona nie zważa, wije wianeczek i śpiewa:
Służyła sierota u tej cudzej chaty,
Pomagały ci jej wszystkie polne kwiaty!
Służyła sierota na tej cudzej grzędzie,
I jeszcze jej Pan Jezus dopomagać będzie!
Halela, gąski! Halela!...
W tej chwili czujny Gasio warknął raz i drugi. W krzaku leszczyny pod samym borem
rosnącej zaruszało się coś, zaszeleściło i ucichło. Podniósł się Gasio na przednie łapy i
nastawiwszy uszy czekał, co z tego będzie.
Jakoż znowu ten szelest dał się słyszeć i znowu ucichło. Gasio warknął i wyszczerzył
zęby.
Ale Marysia nie słyszała tego. Jako ptaszę na gałązce rozśpiewa się w gaju, a nie słyszy
cichych kroków skradającego się kota, całe swej pieśni oddane, tak ta sierota, nie widząc, nie
słysząc nic dokoła, śpiewa dalej:
Jeszcze jej Pan Jezus dopomagać będzie,
U tych obcych ludzi, na tej cudzej grzędzie!
Jeszcze jej Pan Jezus lepiej dopomoże
Niż to złote słonko, niż te jasne zorze!
Tymczasem z krzaków leszczyny wychyliła się dziwaczna postać małego człowieczka z
głową w czerwonym kapturze, z siwą brodą i w okularach na potężnym nosie. Wychyliła się i
na Gasia palcem kiwać zaczęła. Porwał się psiak i ku krzakom skoczył, ale postać owa już
52
z innego dalszego krzaka kiwała na niego palcem. Gasio rzucił się dalej; lecz dziwny ów
człowieczek w czerwonym kapturze już znów gdzie indziej wychylał się i palcem kiwał.
Im bardziej psiak się w bór zapędzał, tym szybciej czerwony kaptur migał między
krzakami, to w prawo, to w lewo, aż się znalezli obaj w szczerym boru, wśród ogromnych
sosen.
Już Gasio dopędzał małego człowieczka, kiedy ten skoczył nagle w bok i szybko się
wdrapawszy na drzewo, z góry na psa palcem kiwać zaczął.
Rozjątrzony Gasio rzucił się do drzewa z tak wściekłym ujadaniem, że się Marysia nagle
ze swego zaśpiewania ocknęła, a słysząc tak niezwykłe szczekanie wiernego pomocnika,
zaczęła w najwyższym strachu wołać:
 Gasiu! Gasiu!  i porwawszy się z górki w las wbiegła.
Na to tylko czekał Sadełko.
Jednym susem między gęsi wpadłszy, chwycił za gardło najbliższą i dusił, zanim krzyknąć
zdołała: ratujcie! Rzuciwszy ją w krzaki, chwycił drugą z brzegu i tak samo jej w szyję ostre
zęby wpił, i to z taką gwałtownością, że w pół krzyku ostatni dech wydała. Za czym ją także
w krzaki powlókłszy, między resztę wpadł.
Podniósł się teraz krzyk srogi wśród gęsi, które rozbójnika poznawszy uciekały przed nim,
jedne piechotą w pole, inne na skrzydłach się rwąc, w śmiertelnym popłochu.
Ale Sadełko jednym susem dopadł najpiękniejszej siodłatki, raz tylko zębami kłapnął i o
ziemię ją cisnąwszy, za tymi biegł, które na skrzydłach utrzymać się nie mogąc spadały na
ziemię z przerazliwym wrzaskiem przed samą paszczą lisa.
Posłyszała Marysia w lesie wrzask ów straszny i krzyknąwszy nieludzkim głosem:  Reta!
 ku gąskom swoim, co tchu w piersiach, biegła.
Tymczasem Sadełko, ostatnią z siwych gąsek zagryzłszy, oblizał krwawą paszczę i
pałającym wzrokiem na pobojowisko patrzał.
Jakby wichrem niesiona leciała Marysia od lasu, z wyciągniętymi przed siebie rękami,
jakby wiatrem niesiona na łączkę wpadła, na pobite gąski spojrzała i z przerazliwym
krzykiem:  Jezu!  na ziemię runęła.
VII
Kto by onego ranka o świcie pod lasem się był znalazł, miałby tam ucieszny widok.
Oto mały człowieczek w czerwonym kapturze dziwne szprynce wyprawiał, po
przylegających do lasu tego błotach z kępy na kępę skacząc, szuwaru się ostrego chwytając,
między trawą jak pływak nurkując, to znów zapadając głęboko w grząskie, mchem porosłe
mokradła.
Nie kto inszy to był, tylko nasz znajomy Podziomek. Lecz jakże zmieniony srodze! Z
dawnej okazałej tuszy tyle na nim tłuszczu zostało, co na komarze sadła. Luzna opończa
wisiała mu na grzbiecie jakby pożyczona, chude nogi tkwiły jak patyki w spadających co
chwila papuciach, ogromna głowa chwiała się na zbyt cienkiej szyi, a wychudzone jak
piszczałki ręce ledwie utrzymać mogły wielką fajkę, w której zamiast tytoniu tliły się olszowe
liście.
Oto co podróż i pobyt w Głodowej Wólce uczyniły z naszego poczciwego tłuściocha.
Ale nie była to zmiana jedna. Głód, jakiego Podziomek stale teraz doznawał, nauczył go
wielu rzeczy. On nauczył go także z kępy na kępę skakać, po mokrych trawach brodzić i
czajczych jajek szukać. Zatrwożona czajka błotna, bijąc skrzydłami tuż nad głową skaczącego
Krasnoludka, przerazliwym głosem krzyczała: Kiwi! kiwi! kiwi! kiwi!
53
Biedna czajka! Zdawało jej się, że tym krzykiem odstraszy napastnika, który lada chwila
mógł znalezć jej gniazdo w trawach głęboko ukryte, a w gniezdzie jedyne, pierwsze tego roku
zniesione jajeczko.
Gdy więc tak coraz głośniej krzycząc omal że go nie ogłuszyła i wrzaskiem, i skrzydeł
trzepotem, stanął Podziomek zniecierpliwiony i rzecze:
 Ciszej, ty głupi ptaku! Ty kumoszko sroki! Czy myślisz, że ja tu z rozkoszy po błotach
się topię? Jeszcze tyle rozumu mam, żebym kawał kiełbasy wolał nizli twoje jajko! Z głodu to
czynię, z głodu, który mnie tu o utratę żywota mało nie przyprawi! Folguj tedy, a nie drzyj
dzioba, bo ci łeb ukręcę!
Tu głowę spuścił i kiwając nią, smutnie dodał:
 Dlaboga! W jakieżem terminy popadł i co mnie spotyka! O przeklęta Wólko, coś miała
Sytna być, a jesteś Głodowa! O niepoczciwy chłopie, któryś mnie w tak złą fortunę Wprawił! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)