[ Pobierz całość w formacie PDF ]103
samą historię, którą przekazała policji. Była świeża i fałszywa jak trzydolarowy banknot.
- Rebecco, staram się złapać osobę lub istotę, która zabiła twojego chłopaka. Proszę,
pomóż mi.
Phillip objął ją.
- Powiedz jej to, co powiedziałaś mnie.
Zerknęła na niego, po czym przeniosła wzrok na mnie. W zamyśleniu zaczęła przygryzać
górną wargę. Wzięła głęboki, drżący oddech.
- Tej nocy byliśmy na imprezie dziwolągów.
Zamrugałam, po czym spróbowałam powiedzieć coś konstruktywnego.
- Wiem, że dziwolągami określa się osoby, które lubią wampiry. Czy ta impreza to to, o
czym myślę?
Phillip przytaknął skinieniem głowy.
- Bywam na wielu z nich. - Mówiąc to, starał się unikać mego wzroku. - Możesz mieć na
nich wampira niemal na wszystkie sposoby. A one mogą mieć ciebie. - Zerknął na mnie,
po czym spuścił wzrok. Może nie spodobało mu się to, co zobaczył.
Starałam się zachować kamienne oblicze, ale bez powodzenia. Impreza dziwolągów.
Boże święty! Cóż, od czegoś trzeba zacząć.
- Czy podczas imprezy wydarzyło się coś szczególnego? - spytałam.
Zamrugała, sprawiała wrażenie zdezorientowanej. Spróbowałam raz jeszcze.
- Czy na tej imprezie wydarzyło się coś niezwykłego? - Gdy masz jakieś wątpliwości, użyj
innego określenia.
Wlepiła wzrok w podołek i pokręciła głową. Długie czarne włosy omiotły jej twarz jak
muślinowa woalka.
- Czy Maurice miał jakichś wrogów? Kogoś, o kim wiedziałaś?
Rebecca, nie unosząc głowy, pokręciła nią. Przez zasłonę włosów zauważyłam jej oczy.
Były przerażone jak ślepka spłoszonego królika. Czy miała jeszcze jakieś użyteczne
informacje, czy wyciągnęłam z niej wszystko? Może gdybym nacisnęła ją bardziej,
złamałaby się, pękła i dorzuciła coś jeszcze. A może nie. Kłykcie jej dłoni zaciśnięte na
podołku wyraznie pobielały. Dłonie leciutko drżały. Jak bardzo zależało mi na dalszych
informacjach? Nie aż tak bardzo. Odpuściłam. Anita Blake, humanitarna egzekutorka.
Phillip położył Rebeccę do łóżka, podczas gdy ja czekałam w pokoju. Spodziewałam się
usłyszeć jej chichot lub inne odgłosy świadczące, że wykorzystywał moc swego uroku.
Doszły mnie jedynie stłumione głosy i cichy szelest pościeli.
Kiedy wyszedł z sypialni, jego oblicze było poważne i surowe. Nałożył ciemne okulary i
zgasił światło. W pokoju zapanował parny, dławiący mrok. Usłyszałam, jak Phillip wędruje
przez tę duszną ciemność. Szelest dżinsów, szurnięcie buta. Przez chwilę po omacku
szukałam klamki, odnalazłam ją, otworzyłam drzwi.
Słabe światło wpadło do mieszkania. Phillip stał, patrząc na mnie. Nie widziałam jego
oczu. Był rozluzniony, spokojny, ale czułam bijącą od niego wrogość. Nie graliśmy już
pary przyjaciół. Nie byłam pewna, czy wściekał się na mnie z konkretnego powodu,
ogólnie czy za sprawą jakiegoś zrządzenia losu. Kiedy zaczynasz wieść takie życie jak
Rebecca, musisz mieć kogoś, kogo mógłbyś za to obwiniać.
- To mogłem być ja - powiedział.
104
Spojrzałam na niego.
- Tak nie jest.
Rozłożył szeroko ręce, przeciągnął się.
- Ale mogło tak być.
Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Co mogłam powiedzieć? Na szczęście
Opatrzność czuwa nad tobą? Wątpiłam, aby Bóg miał wiele wspólnego ze światem
Phillipa.
Phillip upewnił się, że drzwi zamknęły się za nami, i rzekł:
- Wiem o co najmniej dwóch innych zamordowanych wampirach, które regularnie
odwiedzały takie imprezy.
Coś ścisnęło mnie w żołądku, poczułam przypływ podniecenia.
- Czy myślisz, że... pozostałe... ofiary także mogły być miłośnikami imprez dziwolągów?
Wzruszył ramionami.
- Mogę się dowiedzieć. - Jego oblicze wciąż pozostawało beznamiętne. Coś się w nim
wyłączyło. Może to widok małych, wychudzonych rąk Rebecki Miles. Na mnie też
podziałał nie najlepiej.
Czy mogłam mu zaufać? Dać mu szansę, aby to sprawdził? Czy powiedziałby mi
prawdę? Czy mógł mieć przez to kłopoty? Zero odpowiedzi, same pytania, ale teraz
przynajmniej miałam jakiś trop. Imprezy dla dziwolągów. Ale ekstra. Zapowiadała się
niezła zabawa.
105
21
Znalazłszy się w samochodzie, włączyłam klimatyzację na pełną moc. Pot zaczął stygnąć
i schnąć na mojej skórze. Przykręciłam klimę, zanim wskutek nagłej zmiany temperatury
rozbolała mnie głowa.
Phillip siedział możliwie jak najdalej ode mnie. Odwrócił się lekko w stronę okna. Oczyma
ukrytymi za szkłami ciemnych okularów wpatrywał się gdzieś w dal. Nie chciał rozmawiać
o tym, co przed chwilą zaszło. Skąd wiedziałam? Bo umiałam czytać w ludzkich myślach.
Nie, po prostu nie byłam taka głupia.
Cały skulił się w sobie. Gdybym nie wiedziała, co jest grane, pomyślałabym, że coś go
boli. Cóż, może faktycznie cierpiał.
Niedawno bezlitośnie potraktowałam kruchą ludzką istotę. Nie czułam się z tym dobrze,
ale lepsze to niż wyciśnięcie z niej informacji siłą. Mogłam pobić ją do nieprzytomności.
Zranić fizycznie. Czemu w to nie wierzyłam? Obecnie zamierzałam zabrać się za
wypytywanie Phillipa, ponieważ dostarczył mi niezbędny trop. Ten, którego tak bardzo
pragnęłam. Nie mogłam go stracić.
- Phillipie? - spytałam.
Zesztywniał, ale wciąż wyglądał przez okno.
- Phillipie, musisz opowiedzieć mi o tych imprezach dla dziwolągów.
- Wysadz mnie pod klubem.
- Pod Grzesznymi Rozkoszami? - spytałam. Oto ja, błyskotliwa Anita. Szczyt inteligencji.
Skinął głową, wciąż odwrócony w stronę okna.
- Nie zamierzasz odebrać swojego auta?
- Nie prowadzę - odparł. - Monica podwiozła mnie do twego biura.
- Naprawdę? - Poczułam nagły, natychmiastowy przypływ niepohamowanego gniewu.
Odwrócił się i spojrzał na mnie z niewzruszoną twarzą i oczyma skrytymi za ciemnymi
okularami.
- Czemu tak się na nią wściekasz? Ona tylko wyciągnęła cię do klubu, to wszystko.
Wzruszyłam ramionami.
- Dlaczego? - Głos miał zmęczony, ludzki, normalny.
Nie odpowiedziałabym, ot tak, z przekory, ale wydał mi się prawdziwy i szczery.
Prawdziwi ludzie, w dodatku szczerzy, zasługują na odpowiedz.
- Jest człowiekiem i zdradziła innych ludzi nie-ludziom - stwierdziłam.
- Czy to gorsza zbrodnia niż to, że Jean-Claude wybrał ciebie, abyś została naszą
wojowniczką?
- Jean-Claude to wampir. Zdrada leży w ich naturze.
- Nie wierzę w to.
- Rebecca Miles sprawia wrażenie osoby zdradzonej.
Drgnął nerwowo.
Pięknie, Anito, tylko tak dalej, niszcz emocjonalnie wszystkich, których spotkasz dziś na
swojej drodze. Póki co, dobrze ci idzie. Ale to była prawda.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl