[ Pobierz całość w formacie PDF ]przyjąwszy, że drewno z nielicznych sprzętów i sufitu, pokrytego grubą skorupą farby,
chciałoby się zająć. Na wszelki wypadek odpowiedziałem: - Tak jest, panie pułkowniku.
- O baterię niech się pan nie martwi - uspokoił mnie, o ile dobrze pamiętam,
pułkownik. - Bateria, do której pan został przydzielony, może na pańskiej nieobecności tylko
zyskać.
Wydaje mi się, że tak właśnie powiedział. A jeżeli nie powiedział, to zle zrobił, gdyż
byłem najbardziej ofermowatym aspirantem ze wszystkich szybkościowych wytworów
kursów dla oficerów rezerwy. Bo tak się dziwnie stało, że mnie, który ukończyłem liceum
klasyczne i z matematyki miałem wiadomości ledwie wystarczające na to, aby odróżnić
mnożenie od równoległościanu, przydzielono właśnie do artylerii, gdzie, aby trafić w cel
położony na zachodzie, trzeba na przykład mierzyć na północ w wierzchołek dzwonnicy,
obliczając jednocześnie całą furę różnych świństw oznaczonych greckimi literami. Nie mówię
już o całej historii z pokrywaniem się równoległych i związanych z tym diabelskich
sztuczkach z trójnogami, lunetami, drewnianymi żerdkami w czerwone i białe paski i tak
dalej. Wszystko to dobre dla inżynierów, krótko mówiąc.
Zwerbowałem sobie gromadkę żołnierzy i przy pomocy stiuku, imitacji drewna i niby
marmuru, użerania się z Intendenturą i specjalnych przepustek dla moich współpracowników,
udało mi się zrobić z kantyny miejsce możliwe do pokazania i do przebywania w nim. Cała
bieda w tym, że chcąc uwieńczyć dzieło chwyciłem pędzel i ozdobiłem ściany czterema
wielkimi malowidłami.
Pomysł ten okazał się doniosły w skutkach, jeśli chodzi o podniesienie zdolności
bojowej artylerii.
Pułkownik, obejrzawszy moje panneaux dekoracyjne, oprowadził mnie po całych
koszarach wskazując miejsca na ścianach najniedbalej pobielone wapnem i oto musiałem się
zabrać do malowania armat i haubic w otoczeniu sztandarów, haseł, wstęg, wieńców
laurowych i dębowych, obłoków. Pracowałem nad tym aż do końcowego, alegorycznego
pseudofresku, po czym wyruszyłem w pole na ćwiczenia w strzelaniu.
W sumie wziąwszy, chciałbym przekonać szefa
Sztabu Generalnego, że powinien mnie wysłuchać jako tego, który walnie przyczynił
się do podniesienia zdolności bojowej włoskiej artylerii. Generał z pewnością to pamięta, z tej
prostej przyczyny, że ówczesny dowódca pułku to właśnie on sam.
To, co chcę powiedzieć, jest może głupie i mnóstwo ludzi będzie się z tego śmiało;
powiem to jednak, mimo wszystko.
Dlaczego wojsko nie powraca do szarozielonego koloru?
W szarozielonych mundurach widywaliśmy naszych ojców, Panie Generale. I tak
samo widywali nas nasi synowie. Czemuż my ich musimy oglądać w mundurach khaki?
Przyczyny natury technicznej?
Przyczyny techniczne ważne są tylko w czasie wojny.
A właściwie i to nie, Panie Generale. Dziś już nie mówi się o wojnie, tylko o obronie,
a jeżeli przyjdzie nam bronić naszej ziemi, kolor szarozielony nada się w sam raz, bo nasza
ziemia pokryta jest taką właśnie zielenią.
Pozbieraliśmy stare spodnie i kurtki, które inni rzucili nam, obszarpanym nędzarzom,
widzieliśmy oficerów, jak uzupełniali swoją ubogą garderobę na jarmarku w Senigalli; ale
teraz wszystko się zmieniło, upłynęło mnóstwo czasu i byłoby tak sympatycznie wrócić do
szarozielonych mundurów.
Wtedy my, rezerwiści, naftalinowe wojsko , jak mówi pani Margherita, czulibyśmy
się wam bliżsi.
Niewiele znaczymy, ale za to jest nas bardzo dużo, nas, naftalinowego wojska .
Widzieliśmy tylu jeńców wracających w mundurach khaki, że ten kolor stał się dla
bardzo wielu
kolorem niewoli . Na pewno milszy jest kolor spod
Vittorio Veneto, nawet jeżeli wyszedł już z mody.
Zgadzam się, że zbyt dużo było patetycznego gadania o szarozielonych mundurach i o
Vittorio Veneto. Ale przemilczanie jest złem wcale nie mniejszym.
I drogą naturalnej reakcji przywraca patosowi utracone walory.
Tak czy inaczej, choć Albertino jest nagi, jak twierdzi jego matka, mój szarozielony
mundur spoczywa nie tknięty w naftalinie. I z całą pewnością nie śnią mu się nowe wojny.
Nigdy o nich nie śnił mimo marsowego wyglądu.
Ale może, Panie Generale, mówiąc o mundurach szarozielonych i khaki, miałem na
myśli coś całkiem innego. Bardzo możliwe, ale to nie moja wina. Właśnie w artylerii
nauczono mnie mierzyć, dajmy na to, na zachód, aby strzelić na północ.
Kiedy coś mówię, Margherita zawsze przygląda mi się nieufnie, zanim odpowie.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - pyta ostrożnie.
Któregoś dnia, stojąc na drabinie (nie patentowanej), próbowałem zreperować coś
przy markizie balkonu i drabina uciekła mi spod nóg, a ja zawisłem na rękach, uczepiony
pręta markizy.
- Margherito, przystaw mi drabinę! - zawołałem.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - poinformowała się nieufnie.
Cóż, jestem w gruncie rzeczy workiem kartofli zaopatrzonym w wąsy i mogę się
utrzymać w takiej wiszącej pozycji tylko przez bardzo krótki czas, zważywszy niezbyt
sportową kondycję worków z kartoflami; toteż po małej chwili klapnąłem całym ciężarem na
ziemię.
- Chciałem przez to powiedzieć, że jeżeli mi nie przystawisz drabiny, to spadnę -
wyjaśniłem. - No i rzeczywiście spadłem.
Margherita potrząsnęła głową.
- Nigdy nie jestem pewna, czy cię dobrze rozumiem. Wyrażasz się zbyt górnolotnie,
Giovannino.
Bardziej przyziemny mógłbym być tylko, gdybym spadł jeszcze o piętro niżej. Dałem
więc do zrozumienia Marghericie, że uraziła mnie jej nieufność.
- Znam cię, Giovannino - zauważyła z niezmąconym spokojem. - Pamiętasz jeszcze
nasz ślub?
Pamiętałem.
- No więc: już wtedy ze sposobu, w jaki powiedziałeś tak , zrozumiałam natychmiast,
że chciałeś powiedzieć coś zupełnie innego.
Pozwoliłem sobie zauważyć, że od tamtej chwili upłynęło już tyle lat, że nieufność
mogłaby się już rozwiać.
- Jeszcze nie koniec - odparła Margherita. - Jeszcze zobaczymy.
Jeżeli niebiosa użyczą mi tej łaski, żebym odszedł pierwszy (oczywiście we
właściwym czasie) z tego smętnego padołu, i powiem: Margherito, odchodzę na tamten
świat , i pewien jestem, że mnie zapyta:
Co chcesz przez to powiedzieć? Potem popatrzy na moje wąsy, na zawsze już
nieruchome, potrząśnie głową i westchnie: Czyż to do pomyślenia, żeby aż do końca upierał
się mówić jedno, chcąc powiedzieć całkiem co innego?
I nikt nie zdoła jej przekonać, że ja naprawdę i definitywnie umarłem; nawet i wtedy,
kiedy mnie zostawi porządnie ułożonego pod trzymetrową warstwą ziemi, wracając do domu
będzie z niedowierzaniem potrząsała głową.
A dni będą płynąć dalej.
Administracja
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl