[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Jak najdalej stąd. Może z biegiem strumienia. Poszukamy dla ciebie dobrej kryjówki,
żebyś mógł tam nabrać sił.  Pomagam mu się ubrać, ale zostawiam go na bosaka, będziemy
brodzili po dnie. Ciągnę go w górę, aby wstał, lecz gdy tylko opiera ciężar ciała na nodze,
jego twarz robi się biała jak kreda.  Zmiało, dasz sobie radę.
Peeta nie daje sobie rady. Już po pięćdziesięciu metrach w dół strumienia, które pokonał
wsparty o moje ramię, wyraznie się chwieje. Jestem pewna, że lada moment straci przytom-
ność. Sadzam go na brzegu z głową między kolanami i niezgrabnie klepię po plecach,
jednocześnie rozglądając się po okolicy. Najchętniej wciągnęłabym go na drzewo, ale o tym
mogę tylko pomarzyć. Nie jest jednak najgorzej. W niektórych skałach powstały małe jamy.
Wpada mi w oko jedna z nich, na wysokości około dwudziestu metrów nad poziomem
strumienia. Gdy Peeta ponownie może wstać, częściowo go prowadzę, częściowo niosę
prosto do upatrzonej jaskini. W sumie wolałabym poszukać lepszej kryjówki, ale ta musi mi
wystarczyć, bo mój sojusznik pada z nóg. Z jego twarzy odpłynęła cała krew, ciężko dyszy i
choć nadal jest bardzo ciepło, drży.
Na dno groty sypię warstwę sosnowych igieł, rozkładam na nich śpiwór i pomagam Peecie
wgramolić się do środka. Korzystając z jego nieuwagi, wsuwam mu do ust parę tabletek i daję
wodę do popicia, ale nie chce kompletnie nic jeść. Polem już tylko leży i wodzi za mną
oczami, kiedy przygotowuję coś w rodzaju zasłony z pnączy, aby ukryć wlot jamy. Rezultat
Jest mizerny. Zwierzę być może nie zwróciłoby uwagi na naszą kryjówkę, ale człowiek
momentalnie się zorientuje, że coś jest nie tak. Zirytowana, rozwalam całą konstrukcję.
 Katniss  odzywa się Peeta. Podchodzę bliżej i odgarniam mu włosy z oczu.  Dzięki,
że mnie znalazłaś.
182
 Sam byś mnie znalazł, gdybyś był w lepszej formie.  Ma rozpalone czoło, zupełnie
jakby lekarstwo nie skutkowało. Nagle przeraża mnie nieoczekiwana myśl, że umrze.
 Tak. Posłuchaj, gdyby nie udało mi się wrócić...  zaczyna.
 Nie mów tak. Nie po to wysączyłam z ciebie tę całą ropę.
 Wiem. Ale tak na wszelki wypadek, gdyby mi się nie udało...  usiłuje kontynuować.
 Nie, Peeta. Nawet nie chcę o tym myśleć.  Kładę mu na wargach palce, aby umilkł.
 Ale ja...
Spontanicznie się pochylam i całuję Peetę w usta. Mam nadzieję, że w ten sposób go uciszę.
Ten gest i tak jest spózniony, bo rzeczywiście, powinniśmy manifestować swoją szaleńczą
miłość. Po raz pierwszy w życiu całuję chłopaka, więc chyba powinno to na mnie zrobić
wrażenie. Czuję jednak wyłącznie nienaturalne, gorączkowe ciepło jego warg. Odsuwam się i
opatulam go śpiworem.
 Nie umrzesz  oświadczam.  Zabraniam ci umierać. Rozumiesz?
 Rozumiem  szepcze.
Wychodzę na chłodne, wieczorne powietrze, kiedy z nieba spływa spadochron. Pośpiesznie
rozplątuję przesyłkę w nadziei, że wreszcie przysyłają porządne lekarstwo na chorą nogę
Peety. W środku znajduję jednak tylko garnek z gorącym rosołem.
Haymitch wysłał mi jasny sygnał. Jeden pocałunek równa się jedna porcja rosołu. Niemal
słyszę, jak mówi z przekąsem:  Podobno się kochacie, skarbie. Twój chłopak umiera. Daj mi
coś, z czym mogę wyjść do ludzi!"
Ma rację. Jeśli chcę utrzymać Peetę przy życiu, muszę ofiarować widzom coś, czym się
przejmą. Nieszczęśliwi kochankowie pragną za wszelką cenę wspólnie wrócić do domu. Dwa
serca bijące w jednym rytmie. Romans.
Nigdy nie byłam zakochana, więc udawanie miłości to dla mnie prawdziwe wyzwanie. Myślę
o rodzicach. O tym, że ojciec nigdy nie zapominał przynieść mamie upominków z lasu.
Rozpromieniała się, słysząc jego kroki u drzwi. Gdy umarł, omal również nie odeszła z tego
świata.
 Peeta!  mówię tym szczególnym tonem, który mama rezerwowała wyłącznie dla ojca.
Peeta znowu przysnął, ale budzę go pocałunkiem. Z początku wydaje się zaniepokojony, ale
uśmiecha się, jakby był szczęśliwy, mogąc bez końca leżeć i wodzić za mną wzrokiem.
Pierwszorzędnie udaje.
Unoszę garnek.
 Peeta, spójrz, co Haymitch ci przysłał.
183
ROZDZIAA 20
Nakłonienie Peety do wypicia rosołu wiąże się z godzinnymi namowami, błaganiem,
grożeniem, grozbami oraz  a jak  pocałunkami. W końcu, drobnymi łyczkami opróżnia
trunek, a ja daję mu zasnąć, po czym zajmuję się sobą. Z wilczym apetytem pożeram kolację
złożoną z grzędownika oraz koi żeni i jednocześnie oglądam podsumowanie dnia. Dzisiaj nikt
nie zginął, ale widzowie na pewno byli zadowoleni, bo razem z Peetą zapewniłam im sporo
wrażeń. Liczę na to, że organizatorzy podarują nam spokojną noc.
Rozglądam się odruchowo w poszukiwaniu wygodnego drzewa na nocleg, lecz uświadamiam
sobie, że moja dotychczasowa taktyka musi się zmienić, przynajmniej tymczasowo. Nie mogę
opuścić bezbronnego Peety. Jego ostatnią kryjówkę nad strumieniem zostawiłam nietkniętą,
bo i tak nie udałoby mi się jej skutecznie zamaskować, a teraz znajdujemy się zaledwie
pięćdziesiąt metrów dalej. Wkładam okulary, biorę broń i siadam na warcie.
Temperatura gwałtownie spada i wkrótce jestem zmarznięta na kość. Ostatecznie daję za
wygraną i wsuwam się do śpiwora. U boku Peety jest mi przyjemnie ciepło. Układam się
wygodnie, lecz po chwili dociera do mnie, że robi mi się gorąco, zbyt gorąco. Zpiwór
skutecznie zatrzymuje ciepło, a Peeta ma gorączkę. Przykładam dłoń do jego czoła, jest
rozpalone 1 suche. Nie mam pojęcia, co robić. Zostawić go w śpiworze i liczyć na to, że
nadmiar ciepła w końcu zbije gorączkę? Wyciągnąć go i wystawić na chłód, żeby nocne
powietrze go
oziębiło? Ostatecznie postanawiam zwilżyć skrawek bandaża i zrobić Peecie okład na czoło.
To niewiele, ale obawiam sic drastyczniejszej interwencji.
Noc spędzam obok Peety, na wpół leżąc, na wpół siedząc. Raz na jakiś czas odświeżam
bandaż i staram się nie zastana wiać nad tym, że w parze z Peetą narażam się na znacznie
większe niebezpieczeństwo, niż gdy byłam sama. Jestem uziemiona, muszę go bezustannie
pilnować i pielęgnować. Od początku wiedziałam jednak, że jest ranny, a mimo to wyruszy-
łam na jego poszukiwanie. Pozostaje mi tylko zaufać intuicji, która nakazała mi odnalezć
Peetę.
184
Niebo różowieje, gdy zauważam połyskliwy pot na jego wardze. Temperatura spadła o kilka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)