[ Pobierz całość w formacie PDF ]kantem dłoni w łokieć. Usłyszałem suchy trzask i runiczny miecz brzęknął o pod-
łogę. Wtedy on uderzył mnie lewą ręką w głowę. Upadłem. Chciał skoczyć po
broń, ale chwyciłem go za kostkę i szarpnąłem. Rozciągnął się jak długi, a ja pod-
skoczyłem i złapałem go za gardło. Pochyliłem głowę na ramię opierając brodę
o pierś. On starał się dosięgnąć mej twarzy palcami lewej dłoni. Gdy zaciskałem
śmiertelny chwyt, poszukał spojrzeniem mych oczu. Tym razem nie unikałem je-
go wzroku. W głębi umysłu poczułem niewielki wstrząs obaj wiedzieliśmy, że
znamy prawdę.
Ty! zdołał wycharczeć, nim mocno skręciłem ręce i życie zgasło w czer-
wonych ślepiach.
Wstałem, oparłem mu nogę na piersi i wyszarpnąłem Grayswandira z rany.
Stwór buchnął ogniem i płonął, póki nie została po nim jedynie wypalona plama
na podłodze.
Wtedy nadeszła Lorraine. Objąłem ją, a ona poprosiła, żeby ją odprowadzić
na kwaterę i do łóżka. Tak uczyniłem, ale nie robiliśmy nic, leżeliśmy tylko obok
siebie, póki nie zasnęła płacząc. I tak poznałem Lorraine.
Lance, Ganelon i ja, konno, staliśmy na szczycie wzgórza, a przedpołudnio-
we słońce grzało nam karki. Patrzyliśmy w dół. Wygląd okolicy potwierdził to,
czego już się domyślałem. Splątane gąszcze przypominały dolinę na południe od
Amberu.
O mój ojcze! Cóż uczyniłem?! krzyknąłem w duchu, lecz jedyną odpo-
wiedzią był ciemny Krąg, rozciągający się dalej, niż sięgał wzrok. Przyglądałem
mu się przez kratę przyłbicy, spopielonemu, wyniszczonemu i cuchnącemu zgni-
lizną. W ostatnich dniach nie zdejmowałem hełmu. Ludzie uważali to za pozę,
32
lecz ranga dawała mi prawo do dziwactw. Nosiłem go już dwa tygodnie, od czasu
walki ze Strygalldwirem. Włożyłem zaraz następnego ranka, zanim wysadziłem
z siodła Haralda, dotrzymując obietnicy danej Lorraine. Rozrastałem się; uznałem
więc, że lepiej będzie nie pokazywać twarzy.
Ważyłem jakieś dziewięćdziesiąt kilo i czułem się jak za dawnych czasów.
Gdyby udało mi się pomóc w sprzątaniu bałaganu w krainie zwanej Lorraine,
wiedziałbym, że zyskałem przynajmniej możliwość spróbowania tego, czego pra-
gnąłem najbardziej. A może i wygranej.
Więc to jest to powiedziałem. Nie widzę, by gdzieś gromadziły się
wojska.
Chyba musimy pojechać dalej na północ stwierdził Lance. A i tak
tylko w nocy zdołamy ich wypatrzyć.
Jak daleko na północ?
Trzy, cztery ligi. Nie trzymają się jednego miejsca.
Dwa dni jechaliśmy, by dotrzeć do Kręgu. Wcześniej tego ranka spotkaliśmy
patrol. Powiedzieli nam, że każdej nocy wojska zbierały się wewnątrz, ćwiczy-
ły i z nadejściem świtu odchodziły w głąb. Podobno wiecznie huczały nad nimi
gromy i burza nie stawała ani na chwilę.
Zanim ruszymy, zjedzmy śniadanie zaproponowałem.
Czemu nie? zgodził się Ganelon. Jestem głodny, a czasu mamy dość.
Zsiedliśmy więc z koni i zabraliśmy się do suszonego mięsa.
Wciąż nie pojmuję, o w chodziło w tej wiadomości powiedział Ganelon,
kiedy już beknął, poklepał się po brzuchu i zapalił fajkę. Czy on stanie z nami
do decydującej bitwy, czy nie? I gdzie jest, jeżeli naprawdę zamierza nam pomóc?
Dzień starcia zbliża się coraz bardziej.
Zapomnij o nim poradziłem. To pewno był żart.
Nie potrafię! zawołał. Niech to licho! Cała ta sprawa jest więcej niż
dziwna.
O co chodzi? spytał Lance i wtedy pojąłem, że Ganelon nic mu nie
powiedział.
Mój dawny suweren, lord Corwin, przysłał dziwną wieść wyjaśnił Ga-
nelon. Przyniósł ją ptak. Pisze w niej, że przybywa. Myślałem, że on nie żyje,
ale napisał tę kartkę. Wciąż nie wiem, jak to rozumieć.
Corwin? upewnił się Lance, a ja wstrzymałem oddech. Corwin z Am-
beru?
Tak, z Amberu i z Avalonu.
Zapomnij o tej wiadomości.
Dlaczego?
To człowiek bez honoru i jego obietnice nic nie znaczą.
Znasz go?
33
Słyszałem o nim. Dawno temu władał tą krainą. Nie pamiętasz opowieści
o władcy demonie? To był właśnie on, Corwin, w czasach przed moim urodze-
niem. Najlepszą rzeczą, jaką uczynił, była abdykacja i ucieczka, gdy opór stał się
zbyt silny.
To była nieprawda!
A może?
Amber rzuca nieskończenie wiele Cieni, a mój Avalon ze względu na moją
tam obecność także niemało. Mogę być znany w wielu miejscach, w których
nie stanęła moja stopa, ponieważ przybywały tam moje cienie, w niedoskonały
sposób kopiujące moje czyny i myśli.
Nie rzekł Ganelon. Nigdy nie poświęcałem uwagi dawnym opowie-
ściom. Ale zastanawiam się, czy tutejszy władca mógł być tym samym człowie-
kiem. To ciekawe.
Był czarownikiem oświadczył Lance.
Ten, którego ja znałem, był nim na pewno stwierdził Ganelon. Wy-
pędził mnie z krainy, której teraz ani magia, ani wiedza nie potrafią odnalezć.
Nigdy o tym nie mówiłeś zdziwił się Lance. Jak to się stało?
Nie twoja sprawa odparł Ganelon i Lance umilkł.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl