[ Pobierz całość w formacie PDF ]W sobotę, kiedy redaktor był nieobecny, zadzwonił do niego jakiś gość z Wrocławia. Był bardzo
zdenerwowany, kiedy dowiedział się, że redaktora nie zastał. Przez chwilę się zastanawiał, a
następnie poprosił, abym zawiadomiła pana Zawidzkiego, że on zadzwoni w poniedziałek, tj.
wczoraj rano, i bardzo mu zależy, aby redaktor czekał na jego telefon. Podał nazwisko, ale
niewyraznie, coś jakby Zamorski, nie usłyszałam, mówił, że wystarczy powiedzieć, że dzwonił
profesor z Wrocławia, a redaktor już będzie wiedział, o co chodzi.
- No i spełniła pani jego prośbę?
- Zostawiłam kartkę z wiadomością na biurku w gabinecie.
- Ten profesor dzwonił wczoraj?
Chyba tak, ale w czasie, kiedy w naszym pokoju nikogo akurat nie było i redaktor sam przyjął
telefon. Kiedy weszłam do gabinetu z pocztą, usłyszałam fragment rozmowy...
- Może pani powtórzyć, co mówił redaktor? Siedziałem jak na szpilkach.
- Spróbuję: co prawda cofnęłam się szybko, bo redaktor bardzo nie lubi, kiedy ktoś asystuje
przy jego rozmowach telefonicznych, ale... przez lekko uchylone drzwi coś tam dosłyszałam... A więc
redaktor tłumaczył tamtemu mniej więcej tak: Bardzo mi przykro, panie profesorze, ale w tej chwili
nie mogę nic na to poradzić. Należało mnie uprzedzić wcześniej. Niech pan zrozumie, ja nie chcę
pana niszczyć, ale nie mam ochoty pomagać panu wbrew swoim przekonaniom. Nie należało mnie
stawiać przed faktem dokonanym . To chyba jakoś tak brzmiało. Potem przez pewien czas słuchał
tamtego, a pózniej powiedział: No cóż, jeżeli tak bardzo panu na tym zależy, możemy jeszcze
pogadać; co pan proponuje? I jeszcze: Dobra, a więc czekam . I położył słuchawkę.
- Dziękuję pani bardzo - powiedziałem z całą powagą - kto wie, czy nie okaże się to niezwykle
istotne. A może pamięta pani jeszcze coś takiego?
Dziewczyna najpierw odpowiedziała z żalem: Nic, chyba już więcej nic , ale nagle jakby coś
sobie przypomniała i wykrzyknęła z przejęciem:
- Prawda! Może to panu się też przyda na coś? Otóż kilka dni temu słyszałam, jak nasz redaktor
kłócił się z dyrektorem Małeckim. Nie wiem, o co im poszło, ale dyrektor wyleciał z gabinetu
czerwony jak burak, nawet trzasnął drzwiami. Słyszałam, jak powiedział: Nie ze mną takie numery!
Musiał być bardzo zdenerwowany, bo przecież to bardzo spokojny i kulturalny pan...
- A co na to redaktor?
- Nie wiem, przez dłuższy czas nie odważyłam się wejść do niego, ale jak wreszcie weszłam, to
był w całkiem dobrym humorze, nawet jakiś taki zadowolony z siebie... Teraz to już naprawdę
wszystko! Czy mogę się już zmyć, panie poruczniku, mam jeszcze dużo pracy. - Nagle zaczęła się
spieszyć.
- Oczywiście - powiedziałem ciepło - bardzo pani dziękuję i tylko proszę o zachowanie naszej
rozmowy w absolutnej tajemnicy, zgoda?
- Może pan na mnie liczyć, panie władzo! - zasalutowała komicznie i tanecznym krokiem
wybiegła z pokoju.
- Poleciała podzielić się nowinami z resztą kolegów; to straszny plociuch! - odezwała się ze
złością milcząca dotąd Grażyna.
- Nie szkodzi - zbagatelizowałem sprawę - przecież nic konkretnego nie wie. A niech pani sobie
przypomni, czy wśród waszych autorów lub tez innych współpracowników nie figuruje ktoś z
Wrocławia?
- Z całą pewnością nie - zabrzmiało to bardzo zdecydowanie. - Ale redaktor Zawidzki był
członkiem Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, i to chyba nawet członkiem zarządu, może ten
profesor od nich? Oddziały są w całej Polsce.
- Bardzo prawdopodobne, dziękuję pani, ta informacja oszczędza mi wiele czasu. Czy należał
jeszcze do innych organizacji?
- Chyba jeszcze tylko do związku zawodowego.
Podniosłem się z fotela.
- Dziękuję za pyszną herbatę; pani Grażyno, chciałbym teraz zatelefonować, a pózniej zajrzeć do
biurka redaktora.
Pani Grażyna zabrała tacę z pustymi szklankami i wyszła z pokoju. Zatelefonowałem do
komendy, poprosiłem o samochód i podporucznika Sikorę do pomocy.
Zacząłem od środkowej szuflady biurka Zawidzkiego. Panował w niej idealny porządek:
długopisy, linijki, flamastry, notatnik telefoniczny, kalendarz poukładane były w równiutkie rządki.
Zainteresował mnie przede wszystkim kalendarz i notes. Odłożyłem je na bok. Lewa szafka z
czterema tzw. angielskimi szufladami służyła właścicielowi za przechowalnię rzeczy osobistych
oraz spiżarkę. W sumie nic atrakcyjnego. Prawa szafka przedzielona była półeczką na dwie wnęki:
górną i dolną. W obu wnękach znajdowały się segregatory z aktami oraz teczki z maszynopisami.
Wyjąłem je przejrzałem pobieżnie. Były to kopie maszynopisów, upstrzone tu i ówdzie uwagami i
poprawkami. W niektórych powpinano całe strony pisane odręcznie.
- Czy zna pani to pismo? - spytałem Grażyny.
- To pismo redaktora. Wygląda na to, ze sam osobiście te prace poprawiał, ale ja nie miałam o
tym pojęcia. U mnie figuruje zupełnie ktoś inny, widać pracowali nad tym do spółki.
- A te tytuły trafiły do pani?
- Tak, część już wydrukowano, niektóre jeszcze są w druku.
- Ma pani kopie tych prac?
- Oczywiście i to nawet po dwa egzemplarze.
Zacząłem utykać, w szafie niepotrzebne mi segregatory, kiedy jednak chciałem zamknąć
drzwiczki, stawiły opór. Wyjąłem segregatory ponownie i sięgnąłem ręką do wnętrza. Wyciągnąłem
dwie teczki, których nie widziałem przedtem. Były schowane za segregatorami. Jedna z teczek nosiła
tytuł: Obieg dokumentacji w Państwowych Gospodarstwach Rolnych Instrukcja do użytku
wewnętrznego. Opracowali: Jan Bielicki, Stefan Krupa i Stanisław Małecki. Warszawa, 1969 r.
W środku znajdował się skrypt wykonany na powielaczu i spięty metalowymi klamerkami.
W drugiej teczce - maszynopis z kartą tytułową: Obieg dokumentacji w P.G.R. Poradnik -
opracował Stanisław Małecki, Warszawa, 1974 r.
Już z pobieżnego przejrzenia obu prac wynikało, że są prawie identyczne. Zdziwienie pani
sekretarz było szczere.
- O Boże, przecież to ten maszynopis, o który upominał się dyrektor Małecki! I leżał w szafce?
- Leżał, ale dobrze schowany; a co może mi pani powiedzieć na temat tej instrukcji ?
- Nigdy jej nie widziałam, to jakiś stary skrypt.
- Zgadza się, ale proszę przejrzeć obie prace; są niemal identyczne. Może to plagiat?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl