[ Pobierz całość w formacie PDF ]zrobiłaś, było niesamowite. Obawiam się jednak, że nigdy ci się nie odwdzięczę...
- To bez znaczenia - odparła i pocałowała go delikatnie w usta.
Carenza leżała z otwartymi oczami, wtulona w pogrążonego we śnie Dantego. Czu-
ła i słyszała jego mocne, miarowe bicie serca. Ciepło, jakim emanowało jego ciało, było
niczym słodki kokon, którego nigdy nie chciała opuścić.
Pół godziny wcześniej kochali się dziko i namiętnie w promieniach wpadającego
przez okno światła księżyca. Trudno było wyobrazić sobie cudowniejszą noc niż ta.
Zwłaszcza że zwieńczyło ją coś, co nie pozwalało teraz Carenzie zmrużyć oka. Gdy Dan-
te położył się obok niej półprzytomny, wycieńczony długim dniem i upojnym wieczo-
rem, z jego ust uleciały trzy ciche słowa. Usłyszała je jednak dokładnie. Nie, na pewno
się nie pomyliła. Kocham cię, Caz".
Carenza usnęła wreszcie, ciągle słysząc echo tych słów...
Nazajutrz rano Dante obudził ją pocałunkiem.
- Dzień dobry. - Poczęstowała go słodkim uśmiechem. - Jak ci się spało?
- Dobrze. A tobie?
- Mmm - mruknęła, przeciągając się w łóżku.
- Zamówiłem już śniadanie.
- To dobrze - pochwaliła go. - Mamy tylko kilka godzin do odlotu, a chcę, żebyśmy
zajrzeli jeszcze w parę miejsc.
Pospiesznie zjedli śniadanie, ubrali się i wyszli z hotelu.
Carenza postanowiła pokazać Dantemu inne oblicze Paryża. Pojechali metrem na
Montmartre. Zwiedzali miejsca, w których dawniej mieszkali i tworzyli słynni artyści. W
R
L
T
powietrzu czuć było nieco uduchowioną atmosferę, choć nie dało się ukryć, że wiele
atrakcji było zrobionych pod turystów. Carenza zaciągnęła Dantego do centrum sztuki
Pompidou, mówiąc, że jest to jej ulubione miejsce w całym Paryżu. Dante po chwili zro-
zumiał dlaczego. Budynek wypełniony był po brzegi sztuką nowoczesną, odwieczną pa-
sją Carenzy. Jemu wytwory współczesnych artystów nie bardzo przypadły do gustu.
Głównie dlatego, że patrząc na nie, nie potrafił zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.
Czy artysta w trakcie tworzenia był pijany? Niepoczytalny? A może niewidomy? Nie
przemawiał do niego chaotyczny lub abstrakcyjny charakter tych dzieł. Carenza próbo-
wała tłumaczyć mu sens tego czy innego obrazu, lecz wskutek tego Dante miał tylko
jeszcze większy mętlik w głowie.
- Lubię, kiedy wszystko jest tym, na co wygląda - podsumował krótko swoje prefe-
rencje.
Carenza zaśmiała się.
- Powinnam była zabrać cię do muzeum D'Orsay. Sądzę, że bardziej spodobałyby
ci się dzieła impresjonistów. I van Gogha. Może następnym razem tam wstąpimy?
Po wyjściu z muzeum udali się na Place des Voges, najstarszy skwer w Paryżu.
Spacerując wąskimi alejkami, człowiek miał wrażenie, że w tym miejscu oddycha histo-
rią. Kiedy przechodzili obok małej galerii sztuki, Carenza nagle stanęła jak wryta. Utkwi-
ła wzrok w obrazie, który Dantemu przywodził na myśl fragment rozmytej i przybrudzo-
nej tęczy.
- Co za cudowny obraz! - zachwyciła się, lecz po chwili jej twarz posmutniała: -
Co za koszmarna cena...
Dante zerknął na cenę. Rzeczywiście, absurdalnie drogo jak za coś, co jego zda-
niem mogło namalować dziecko w przedszkolu. Coś go tknęło, by ukradkiem zanotować
numer telefonu do tej galerii sztuki. Wzięli taksówkę do hotelu, spakowali się i pojechali
na lotnisko, by złapać samolot do Neapolu.
Trzy godziny pózniej wysiedli z taksówki pod domem Carenzy. Dante odprowadził
ją do drzwi.
- Zostaniesz u mnie na noc? - zapytała z nadzieją w głosie.
- Lepiej nie - odrzekł jak zwykle. - Ale dziękuję. To były cudowne dwa dni.
R
L
T
Zbyt cudowne, dodał w myślach. Niebezpiecznie cudowne. W pewnym sensie wo-
lałby, aby te dni, te momenty nigdy się nie wydarzyły. Wówczas by się nie dowiedział,
jak niesamowitą, piękną pod każdym względem osobą jest Carenza. Nie uświadomiłby
sobie, co tak naprawdę do niej czuje.
I co musi zrobić.
R
L
T
ROZDZIAA JEDENASTY
W czwartkowy wieczór Dante zjawił się w domu matki z kwiatami i czekoladkami.
- Dante, amore. - Giana uścisnęła go mocno na powitanie. - Nie musiałeś mi nic
przynosić.
- Wiem, mamo. Nie musiałem, ale chciałem.
- Jak się bawiłeś w Paryżu?
- Wspaniale.
- Sto lat, braciszku - odezwała się jego siostra, Rachelle, cmokając go w policzek.
- Dzięki. Fiorella już śpi?
- Nie. Cały dzień czeka na twoją wizytę - odparła Rachelle. - Zwłaszcza że w grę
wchodzi tort.
Wszedł do salonu i stanął jak rażony gromem. Jego siostrzenica siedziała na dywa-
nie i słuchała bajki, którą czytała jej ostatnia osoba, jakiej Dante się spodziewał.
Carenza.
- Cześć - przywitała się, śląc mu nieśmiały uśmiech.
- Wujek Dante! - zawołała dziewczynka i podbiegła do niego.
Chwycił ją, poderwał z ziemi i pocałował w policzek.
- Witaj, bellezza. Tęskniłaś za mną?
- Tlochę - wysepleniła Fiorella. - Calenza mi cyta.
- Wobec tego niech dokończy, a ja pójdę pomóc twojej mamie i babci.
Patrzył, jak dziewczynka wraca do Carenzy i siada jej na kolanach, jakby znała ją
od dawna. Czyżby Fiorella wyczuła ciepło bijące od Carenzy? Jej łagodność i natural-
ność? Dzieci zazwyczaj instynktownie czują, kto jest dobry, a kto zły.
Nagle do głowy Dantego wtargnęła wstrząsająca myśl. Wyobraził sobie Carenzę
trzymającą na kolanach... własne dziecko. Ich dziecko. Jej i jego. Potrząsnął głową, aby
ta niedorzeczna wizja rozmyła się, rozpadła na kawałki. Uciekł do kuchni.
- Mamo, pomogę ci...
- Sio! - wygoniła go. - Idz, usiądz z Carenzą.
R
L
T
Czyżby matka chciała go na siłę swatać? Obudziła się w nim czujność. A tak w
ogóle, dlaczego nikt nie raczył mu powiedzieć, że Carenza będzie obecna na jego przyję-
ciu urodzinowym? Wrócił do salonu.
- Wujku Dante! Tes mi pocytaj - poprosiła Fiorella.
Cóż mógł zrobić? Usiadł obok Carenzy i dał się wciągnąć w zabawę. Już po minu-
cie czy dwóch odkrył, jak zadziwiająco przyjemna może być ta czynność. Zwłaszcza gdy
wykonuje się ją z kimś takim jak Carenza. Spojrzał na tę scenkę jakby z oddali. Czyli tak
to mogłoby wyglądać. On, ona i ich dziecko.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl