[ Pobierz całość w formacie PDF ]- Stalowa Dłoń! - wykrzyczał bojowy okrzyk, starając się, by nie zabrzmiało to jak kobiecy
pisk. Musiał zaczerpnąć głęboko tchu, nim zdołał krzyknąć znowu: - Wstawać! Do boju!
Ruszyli na nas!
Ani alarm w szeregach nieprzyjaciół, ani głos Syzambrego nie wstrzymały Conana.
Cymmerianin miał jeszcze czas na przelotną myśl, że hrabia musi być bardzo blisko, skoro
słychać go tak wyraznie.
Po chwili na nowo zapanował chaos.
Połowa ludzi Conana ustępowała mu pod względem bitewnego zahartowania. Niektórzy
zatrzymali się z półotwartymi ustami Inni zaczęli krzyczeć. Paru rzuciło się do ucieczki.
Wszystko to sprawiło, że natarcie straciło impet. Jednocześnie na baraki garnizonu poczęły
spadać płonące strzały. Suche jak pieprz strzechy natychmiast stanęły w ogniu. Parę chwil
wystarczyło, by jęzory płomieni zaczęły pełgać po dachach baraków.
Któremuś z dowódców hrabiego najwyrazniej bardzo zależało na dobrej widoczności. Dzięki
płonącym barakom także Conan i jego ludzie nie mieli trudności z wypatrzeniem wroga.
Aucznicy nie potrzebowali rozkazów, by zacząć strzelać do tych, którzy zagrażali ich
towarzyszom. Wypuszczali pociski tak szybko, że były one niemal równie grozne dla swoich,
jak dla wrogów.
Cymmerianin pozostawił Rainie zadanie przywołania łuczników do porządku. Sam starał się
uformować towarzyszących mu ludzi w szyk, umożliwiający przeprowadzenie błyskawicznego
ataku. W blasku bijącym od gorejących baraków dojrzał coś, w co ledwie uwierzył: hrabia
znajdował się przy skarpie z zaledwie garstką ludzi.
- Haroooo! - rozległ się krzyk porucznika, wdzierającego się pod górę. Podoficer wydawał
nieartykułowane okrzyki, aż znalazł się w odległości wyciągniętego miecza od Syzambrego.
Ostrze broni zabłysło w blasku ognia. - Jestem Mikus, syn Kijoma, śmierć dla buntowników,
zdrajców i wrogów króla Eloikasa Piątego.
Hrabia stał nieruchomo naprzeciwko tego, który mienił się śmiercią. Jeden z towarzyszy
Syzambrego wyciągnął zza pleców krótką lancę i wbił ją Mikusowi w brzuch z taką siłą, iż jej
skrwawiony grot wynurzył się z grzbietu podoficera.
Conan rzucił się pod górę, nim miecz wysunął się z bezwładnych palców Mikusa. Zanim
dotarł na szczyt skarpy, hrabia zniknął, natomiast na jego miejscu pojawił się tuzin
pachołków, tworzących między Cymmerianinem i arystokratą ścianę stalowego oręża.
Barbarzyńca zdołał pokonać trzech przeciwników; dwaj wyzionęli ducha na ziemi, trzeci
odtoczył się w bok z broczącymi krwią ramieniem i nogą. Pozostali jednak otaczali
Cymmerianina coraz ciaśniejszym kręgiem. Zaczęli również strzelać w tę stronę łucznicy
hrabiego.
Strzelcy nie przestali wypuszczać pocisków, gdy Conan zbiegł z powrotem po skarpie. Nie
przestali strzelać nawet wówczas, gdy znalazł się w bezpiecznej od nich odległości, a ludzie
hrabiego rzucili się za nim w pościg. Być może uważali celowanie do towarzyszy za doskonałe
ćwiczenie; może uznali, że dziewięciu ludzi stanowi lepszy cel niż samotny Cymmerianin.
Podczas gdy dowódcy sił hrabiego starali się zaprowadzić porządek, Conan czynił to samo
wśród swoich ludzi. Dopiero gdy mu się to udało, rozejrzał się po polu walki.
Baraki stanęły w ogniu. Otaczający je ludzie hrabiego cofali się w stronę swoich towarzyszy.
Po przeciwnej stronie widać było znikające w mroku sylwetki gwardzistów, którzy zdołali ujść
z życiem. Conan wyklinał ich tchórzostwo, nie przejmując się, kto lub co może go usłyszeć. Z
ich pomocą atak miałby większe szanse powodzenia. Ponieważ zabrakło im odwagi, ludzie
hrabiego mieli okazję wedrzeć się do pałacu, nim obrońcy zdołają się pozbierać.
Cymmerianin zaklął ponownie. Tym razem ciszej, przeklinał bowiem przede wszystkim siebie.
Okazało się, że Decius miał najprawdopodobniej rację, Mikus zaś wykazał zarówno odwagę,
jak i rozsądek. W porównaniu z nimi kapitan Conan z drugiej kompanii nie zasłużył tej nocy
na uznanie. Niewiele mógł jednak na to poradzić. Jeżeli połączone siły koronne będą w stanie
się oprzeć Syzambremu, należało jak najszybciej doprowadzić do ich zjednoczenia. Po
pokonaniu wojsk hrabiego odzyskanie pałacu nie stanowiłoby problemu. Jeżeli jednak król
straciłby swoich zbrojnych, równałoby się to jego nieodwracalnej klęsce.
- Dokąd teraz, Conanie? - zapytała Raina.
Przez chwilę Cymmerianin nie był w stanie udzielić sensownej odpowiedzi.
- Tam, gdzie ma czekać na nas Decius. Nie podziękuje nam za to, jak sprawiliśmy się
dzisiejszej nocy, ale przynajmniej usłyszymy to z jego własnych ust.
- Jeżeli bogowie pozwolą. Kto obejmie prowadzenie?
- Będę dowodzić tylnymi strażami. Najlepiej widzę w ciemnościach; będzie nam to
potrzebne, by umknąć się przed pościgiem.
Raina pobiegła naprzód. Conan odczekał, aż ostatni z żołnierzy minie środek linii płonących
baraków, i wynurzył się z ukrycia, by ubezpieczać odwrót. W tej samej chwili usłyszał
trzeszczenie i łoskot, dobiegające pałacu. Moment pózniej rozległy się krzyki i jęki.
Cymmerianin nie wiedział, czy powodem zamieszania była jedna z pułapek, czy jedynie
nieostrożność wojownika, który oparł się o nadwątlony mur. Nie miało to i tak żadnego
znaczenia. Zmierć każdego z ludzi Syzambrego w pałacu oznaczała, że w pózniejszych
bitwach będzie o jednego przeciwnika mniej.
Wrzask z wnętrza pałacu odbił się echem w umyśle Syzambrego. Hrabia przygryzł wargi,
dusząc w zarodku własny krzyk. Rana, którą zadał mu młody głupiec imieniem Mikus, nie
była pierwszą odniesioną w bitwie i nie ostatnią. Zdobytego bezprawnie tronu nie można
utrzymać bez walki. Na bogów, cóż za ból! %7ładna rana nie sprawiła jeszcze Syzambremu tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl