[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pradziadek pojął za żonę, babcię ogarnia złość. Tylko nie wspominaj o tym innym dzieciom! Może
najlepiej będzie, jak usuniesz ten fragment? Zwłaszcza dziewczęta nie chciały słyszeć o tym, że są
mieszańcami. Moja część rodziny, Denisowie, pochodzi ze Szwecji i wszyscy, a już koniecznie
dziewczynki, musieli mieć jasne włosy i niebieskie oczy. Próbowałam im to wyjaśnić, ale nie chcą
ze mną rozmawiać. Nie mógłbyś po prostu opuścić tego kawałka?
- Ależ, babciu, nie ma nic złego w tym, że płynie w nich indiańska krew. Dzięki temu są
prawdziwymi Amerykankami. Powinny czuć dumę.
- Nie mów tego przy cioci Louise. Jest taka dumna. Wiesz, że ukończyła liceum w
Wisconsin. Mieszkający tam Francuzi traktowali nas z pogardą, bo miałyśmy indiańską krew i
byłyśmy niezamężne. Dlatego mój dziadek nie szczędził wysiłków, aby zbudować w miasteczku
kościół. Nazwano go imieniem świętego Józefa, ponieważ był cieślą i robotnikiem, jak oni.
Chłopcy krótko chodzili do szkoły. Pracowali na farmie, ale niechętnie przyznawali się do swoich
indiańskich korzeni. Najbardziej wrażliwy na tym punkcie jest wujek Caddy. Ty tego nie
zrozumiesz.
- Dobrze, babciu, jeśli tak uważasz, nie wspomnę im o tym, ale zostawię ten fragment. To
twoja książka i zrobisz z nią, co zechcesz, ale ja myślę, że dziadek był dumny ze swojego
indiańskiego pochodzenia. Opisał mi i pokazał dagerotyp swego ojca. Babcia patrzy mi prosto w
oczy. Przerywam lekturę, czekając, ona tymczasem jakby przeżuwa w myślach to, co jej
powiedziałem.
- W porządku. Will. Masz rację. Niech to zostanie między nami. To rodzinna tajemnica, a ty
przecież należysz do rodziny. Ale chciałabym cię prosić o małą przysługę.
- Słucham. Zrobię wszystko, co zechcesz.
- Czy mógłbyś mi mówić Mary? Wiesz, że to moje prawdziwe imię. Teraz, gdy moi bracia i
siostry umarli, nie został mi nikt, kto by wołał na mnie Mary. Gdy braliśmy z dziadkiem ślub,
nazywałam się Mary Denis. Zawsze mówił po prostu Mary i to mi się podobało. Chciała bym też
mówić ci Will. W ten sposób twój dziadek będzie nadal żywy. Pewnie Sophie, Alice i Ethel nie
będą tym zachwycone, twój ojciec i jego bracia chyba też nie, ale co tam, mnie to sprawi
przyjemność, a nikomu nie zaszkodzi. Mógłbyś to dla mnie zrobić? Zgadzam się, tym chętniej, że
sam tego chcę. Uśmiechamy się do siebie w półmroku pokoju i ponownie wydaje mi się, jakbym
awansował o jeden szczebel. Mam niejasne wrażenie, iż babcia czuje coś podobnego, tyle że w
przeciwnym kierunku. Czytam babci resztę mojej czarnej książeczki, co zajmuje sporo czasu, gdyż
co chwilę mi przerywa, nie tyle po to, by poprawić błędy, ile raczej żeby uzupełnić treść o nie
znane mi fakty. Za każdym razem obiecuję, że umieszczę je w książce, i mam szczery zamiar to
uczynić, ale nie dotrzymuję słowa. Dziadek nie wybrał sobie najlepszego kronikarza do swojej
opowieści, jednak nie miał wielkiego wyboru. Dobrze, że zapisaliśmy to, co zapisaliśmy. Przez
całe popołudnie brnę przez książkę. Babcia porusza nie znane dotychczas rodzinne sprawy, o
których jej zdaniem powinienem się dowiedzieć - na przykład to, że wujek Burt znalazł sobie w
Wisconsin dziewczynę po tym, jak ożenił się z ciocią Louise i urodził im się Billy. Słyszałem już tę
historię od matki, ale w ustach babci nabiera ona większego znaczenia. Wujek Burt nie chce
chodzić do kościoła i przyjmować komunii, ciocia Louise zaś nie chce się z nim kochać, dopóki
wujek nie ustąpi.
- Wierzyć się nie chce, Will, jak ludzie potrafią sobie utrudniać życie. Pamiętasz, jak Ethel
zaszła w ciążę z George'em, a on nie chciał przejść na naszą wiarę. Wybuchł skandal. Ty
pozostałeś nieugięty: nie dałeś im nazwiska, kiedy nadszedł czas chrztu tego maleństwa. Myślę, że
nie miałeś racji. George okazał się najlepszym z mężów. No i koniec końców nawrócił się i został
lepszym katolikiem niż cała reszta. Nigdy nie wiadomo. Wysłuchuję babcinych dygresji, usiłując
robić w głowie notatki, które mógłbym pózniej włączyć do książki. Zastanawiam się, czy nasza
rodzina tak bardzo różni się od innych, czy też inne przypominają naszą bardziej, niż sądziłem. ''
Babcia rozwodzi się długo nad ciocią Virginią, zwaną Virgie - swoją najstarszą córką, która
poślubiła w Wisconsin Raya McLaughlina i nie przeprowadziła się z rodziną do Filadelfii.
- Moim zdaniem, Will, mogłeś ją do tego nakłonić, ale ty powtarzałeś ciągle, że Virgie ma
własne życie. Zawsze było to samo: albo upierałeś się przy czymś, co i tak musiało się stać, albo
miałeś zbyt miękkie serce w stosunku do czegoś, co powinno było się zdarzyć. Mam nadzieję, że
któregoś dnia usiądziemy sobie gdzieś razem i porozmawiamy o tych sprawach. Babcia urywa
raptem, jakby uświadomiła sobie, że właśnie to robimy, z tą różnicą, że ja nie jestem jej mężem.
- Ja też bywam głupia. To przecież ja nalegałam, żeby Sophie nie wychodziła za Jacka,
mówiąc, że ten grubas nie ma ni krztyny sprytu. Sophie była zawsze taka bystra i wytworna,
mogłaby mieć każdego, a ona rzucała się na tego niedorajdę. Jednak się pomyliłam. Najwyrazniej
my, Duaime'owie, robimy wszystko na opak. Jack jest dobrym mężem, kocha Sophie i cudownie
wychowuje dzieci. Po prostu się pomyliłam. Mogłoby się zdawać, że mówi do siebie samej. Lubię
jej słuchać. Jestem ciekaw, co by powiedzieli moi rodzice na wieść, że siedzę w tej malutkiej
szwalni i plotkuję z babcią. Przypuszczam, że mama podniosłaby jeszcze większe larum niż tato.
- Wiesz, Will, zawsze uważałam, że nasze dzieci licho radzą sobie z nauką, bo nie mają
szans na dobrą szkołę. Między innymi z tego powodu opuściliśmy farmę. Chciałam, żebyś rzucił
hodowlę i otworzył sklep. Pozwoliłeś, abym dopięła swego. Zamiast przeprowadzać się do
Manataw, gdzie była większa szkoła, powinniśmy byli zostać w Depaw. Przyznaję, że myślałam
wtedy tylko o dziewczynkach. No i te twoje szalone pomysły, że chłopcy powinni wykonywać
męskie prace. Ty też miałeś na uwadze dobro dziewczynek, zwłaszcza gdy pojechaliśmy do
Manataw, i pózniej do Michigan. Tam nie musieliśmy się martwić o chłopców, bo pracowali z tobą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)