[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pozycję do strzału. Lufa pistoletu była wycelowana w miejsce, gdzie pojawiłby się Hutton, gdyby
chciał zejść kamienistą ścieżką do ciężarówki czekającej daleko w dole.
Dochodziły do niej urywki rozmowy Huttona z umarłym.
- ...zabić ją... parszywy zdrajca... grozić mnie!...
Cain piął się nieprzerwanie w górę. Poruszał się spokojnie i ostrożnie, niby myśliwy na tropie.
Wypróbowywał każdy kamień, sprawdzając, czy się nie obsunie i nie zaradzi jego obecności.
Głos Huttona stawał się coraz słabszy, aż w końcu zanikł zupełnie. Najwyrazniej morderca
postanowił zaciągnąć ciało Autry ego aż na sam koniec niszy.
Christy usłyszała dziwny dzwięk, przypominający osuwanie się skał i trzask rozłupanego drewna.
Zastanowiła się, czy huk strzałów nie nadwerężył stropu podtrzymującego potężną bryłę piaskowca.
Cain dotarł do parapetu i położył się pod ścianą, nasłuchując. Podniósł głowę, rzucił jedno szybkie
spojrzenie do środka i przypadł z powrotem do ziemi. Policzył do dziesięciu i spojrzał ponownie,
tym razem uważniej, próbując przebić wzrokiem mrok.
160
Uniósł lekko rękę, przywołując Christy.
Zabezpieczyła pistolet i tak cicho, jak tylko mogła wspięła się na zbocze, tą samą drogą co Cain.
Dyszała ciężko, kiedy dotarła do parapetu.
Huttonowi udało się zaciągnąć Autry ego aż pod prowizoryczne podpory. Teraz stał z rękami na
biodrach, łapał oddech i spoglądał na martwego mężczyznę.
- Naprawdę nie było innego wyjścia - powiedział. - Nie mogłem ci ufać. Nie mogłem ufać nikomu.
Gdybyś zaczął mówić...
Hutton dyszał ciężko.
- Nie mogłem do tego dopuścić. Nie jestem jak inni ludzie. Nie mógłbym iść do więzienia. To nie
byłoby fair. To nie miałoby sensu. Jestem wart sto razy więcej od ciebie.
Mówił rzeczowym tonem, jak człowiek objaśniający, że słońce wschodzi na wschodzie, a zachodzi
na zachodzie. %7ładne odkrycie. Wszyscy to wiedzą. Zwykły stan rzeczy.
%7łycie, śmierć.
Chłód przeniknął Christy. Po raz pierwszy zrozumiała, że granica między całkowitym
egocentryzmem a obłędem jest bardzo płynna.
Hutton i Jo-Jo byli warci jeden drugiego. Oboje wierzyli, że stanowią pępek świata. Oboje uważali,
że zasady obowiązujące ludzkość nie mogą dotyczyć ich samych, osobników wyjątkowych. Zasady
były dla maluczkich.
Hutton pochylił się i ponownie pochwycił stopy Autry ego.
- Czas na ciebie, kochany. Ja muszę złapać samolot.
Postękując i sapiąc zataszczył Autry ego jeszcze dalej w głąb niszy.
Cain dotknął ramienia Christy, odciągając ją od wejścia. Czuła na policzku jego oddech.
- Zniknął nam z pola widzenia na jakieś trzydzieści sekund. Idę za nim.
Christy gwałtownie potrząsnęła głową.
- Wszystko będzie dobrze - powiedział Cain. - Obserwowałem go. Nie miał czasu naładować broni.
Zresztą nie życzę sobie żadnego strzelania! Tam w środku nawet ten jego pistolecik zwaliłby mi na
głowę całą górę.
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, przeskoczył parapet i wylądował bezgłośnie po drugiej
stronie. Z walącym dziko sercem obserwowała jego majaczącą w ciemności sylwetkę.
- Ciao, kochany! - Głos Huttona odbijał się niesamowitym echem od ścian pieczary. - Pozdrów ode
mnie Jo i Siostry.
W kompletnej ciszy, jaka nastała po tych słowach, kawałek gruzu, który poturlał się spod nogi
Caina, narobił piekielnego hałasu.
Hutton odwrócił się błyskawicznie w chwili, gdy Cain dał nura za zrujnowaną ścianę, i ujrzał tylko
cień poruszający się na tle innych cieni.
- Jo? - zawołał niespokojnie.
Jedyną odpowiedzią była cisza.
Hutton sięgnął do kieszeni. Zupełnie machinalnie, jak człowiek kierujący się przyzwyczajeniem,
załadował pistolet.
- Jo? Czy to ty, kochana? Chcesz się bawić w te swoje brzydkie gierki?
Krzyk uwiązł w gardle Christy. Każdy krok Huttona zbliżał go do miejsca, gdzie krył się bezbronny
Cain.
Christy wydobyła spod kurtki ciężki pistolet. Bardziej wyczuła niż faktycznie zobaczyła przeczący
ruch głowy Caina. Wiedziała, czego się boi - skały trzymającej się na słowo honoru, w każdej chwili
grożącej zawaleniem.
Może się jednak nie zawali.
Natomiast jeżeli Hutton zobaczy Caina, wynik spotkania będzie oczywisty. Cain zostanie
zamordowany.
Więc będzie musiała zaryzykować, pociągnąć za spust i liczyć na to, że sufit wytrzyma. Odchyliła
głowę do tyłu i zawołała gardłowo w ciemny otwór niszy:
- Peter...
161
To jedno słowo odbiło się od czerwonych ścian piaskowca, raz i drugi, aż nie sposób było
stwierdzić, skąd właściwie pochodzi.
- Peter...
Christy zawołała jeszcze raz, żeby zagłuszyć metaliczny szczęk odbezpieczanej broni. Trzymając
pistolet Dannera w pogotowiu zaczęła się przesuwać w lewo, żeby odciągnąć Huttona od miejsca,
gdzie ukrywał się Cain.
Hutton rozejrzał się w panice.
- Jo! Jak mnie znalazłaś?
- Zawsze cię znajdę - powiedziała Christy niskim, gardłowym głosem. - Tak jak błyskawica zawsze
odnajdzie ziemię.
Głos dobiegał z różnych kierunków, bo mówiąc przesuwała się w lewo, ciągle w nadziei, że uda się
jej odciągnąć uwagę Huttona od kryjówki Caina.
- Ale ty nie żyjesz! - zawołał Hutton z irytacją. - Ted cię śledził. Widział, jak wsiadasz do mojego
samolotu. Nacisnął guzik i dziesięć minut pózniej byłaś już grzanką!
- Tak, nie żyję.
Głos Christy dobiegł znowu z zupełnie innej strony. Hutton odwrócił się w jego kierunku.
- Przecież zawsze lubiłeś demony, prawda? - zapytała ochryple. - Więc jestem, kochany. Jestem
twoim demonem.
Głos był złudny jak cienie w półmroku. Hutton postąpił tylko jeden krok.
- Nic z tego, kochanie - powiedział. - Co to za zabawa, kiedy nie mogę cię zobaczyć?
Palec Christy zacisnął się machinalnie na spuście. Nie udało się jej odciągnąć Petera od kryjówki
Caina. W każdej chwili mógł zostać odkryty.
Hutton nadal trzymał w ręku pistolet.
- Ale ja ciebie widzę, kochanie - zawołała cicho.
Hutton odwrócił się i zrobił jeden niepewny krok w stronę wabiącego głosu.
Fala ulgi przetoczyła się przez Christy. Jeszcze ruch, dwa i Hutton ustawi się tyłem do Caina.
Musiała tylko dalej się przesuwać i mieć nadzieję, że Hutton nie zacznie strzelać do duchów.
- Nie bój się - powiedziała kusząco. - Przyniosłam puder dla dzieci.
- Ale nie ma wanny - poskarżył się Hutton. - I ty nie kochałaś się z kimś innym. Nic z tego nie
będzie, jeżeli nie mogę cię wykąpać i upudrować.
Głos miał cienki i poirytowany; głos dziecka, któremu zburzono rytuał dnia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)