[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zemsty.
 Nie da się ukryć... Uzyskałeś potwierdzenie aktualnego miejsca pobytu Galickiego?
 Jasne.
 W takim razie bierzemy wóz i w drogę.
Zamykali właśnie drzwi, kiedy na biurku hałaśliwie rozdzwonił się telefon. Porucznik przystaną! nie-
zdecydowany, w końcu jednak postanowił sprawdzić, kto to taki. Wrócił do biurka i podniósł słuchawkę.
 Słucham, Mazurek  rzucił niecierpliwie.
 Dzień dobry, mówi Roman Borowicz.
 Stało się coś?  oficer nie taił swego zaskoczenia.
 Ależ nic!  tamten żywo zaoponował.  Chciałem tylko panu pogratulować. Słyszałem od Zyg-
munta, że zabójcę ma pan już pod kluczem.
 Zatrzymaliśmy jednego łobuza, ale śledztwo jeszcze nie zakończone.
 W każdym razie gros roboty jest za panem.
 Powiedzmy.
 Widzę, że nie w porę wybrałem się z tym telefonem  Borowicz najwyrazniej doszedł do wniosku,
że nie należy przedłużać rozmowy.  Pan pewno zajęty?
 Troszeczkę.
 W takim razie jeszcze raz gratuluję i do zobaczenia.
 Moje uszanowanie.
Mazurek odłożył słuchawkę i drapiąc się za uchem popatrzył niepewnie na Wcisławskiego.
 Ki diabeł? Skąd to nagłe zainteresowanie Borowicza naszym śledztwem?
 W środę tez facet dzwonił do komendy  przypomniał chorąży.
 Zaraz, zaraz!  porucznik nagle stuknął się w czoło.  Przecież on kiedyś pracował u jubilera.
 Zgadza się.
 Czy wiemy, w którym punkcie?
 Wypadałoby sprawdzić.
 A masz wykaz pracowników punktu, do którego włamali się Walenik z Galickim?
Ponura mina Wcisławskiego starczyła za odpowiedz.
 Szkoda czasu!  oficer podjął już decyzję.  Nie obejdzie się bez wizyty u pana jubilera.
Przed komendą czekał radiowóz Kuligowskiego. Sierżant nie czekając na niczyją zachętę docisnął pe-
dał gazu i po kilku minutach byli już przy bloku u zbiegu Stołecznej i alei Wojska Polskiego. Mazurek z
chorążym niemal biegiem ruszyli na ostatnie piętro i chwilę pózniej dotarli do mieszkania Borowicza.
 Kogo ja widzę?!  szeroki uśmiech gospodarza wyglądał całkiem szczerze.  Nigdy bym nie
przypuszczał, że jeden niewinny telefon zwabi panów w moje skromne progi.
 Po prostu przypomniało nam się, że musimy wyjaśnić parę drobiazgów.
 Cała przyjemność po mojej stronie.
 W środę również telefonował pan do komendy  porucznik udał. że zagląda do notatnika.  Nie-
stety nie było mnie na miejscu.
 Wydawało mi się, że widzę na ulicy drugiego z uczestników poniedziałkowej awantury  skwa-
pliwie wyjaśnił Borowicz.  Wysiadłem na najbliższym przystanku i zadzwoniłem.
 Gdzie zauważył pan tego człowieka?
 Na Marymonckiej, niedaleko hali targowej.
 Pan jechał w stronę Bielan?
 Do Zródmieścia  gospodarz energicznie potrząsną! głową.  W przeciwnym wypadku sam po-
szedłbym do komendy, zamiast telefonować.
 Zechciałby pan zerknąć na te fotografie? Kompletowana przez oficera kolekcja zdjęć osób powiąza-
nych ze sprawą znacznie poszerzyła się od ostatniej wizyty u Borowicza, ale i tym razem gospodarz nie wa-
hał się długo.
 To był ten chłopak  stuknął palcem w fotografię Paponia.
 Szedł sam?
 Jego kompana też zapamiętałem  tym razem Borowicz sięgnął po zdjęcie Galickiego.
 Gratuluje pamięci wzrokowej!  Wcisławski aż gwizdnął z podziwu.  %7ładen z naszych wywia-
dowców by się nie powstydził.
 Szkoda, że nie było pana w pobliżu podczas włamania do pańskiego punktu jubilerskiego jak gdyby
nigdy nic podchwycił Mazurek. Złodzieje natychmiast znalezliby się pod kluczem, a tak moi koledzy po
fachu mieli masę roboty.
 Przepraszam, ale nie rozumiem?  w oczach gospodarza pojawiło się niekłamane zdziwienie.  O
jakim włamaniu pan mówi?
 Słyszałem od Rupućki. że zanim przeszedł pan na emeryturę, okradziono pańskie miejsce pracy 
skłamał gładko porucznik.
 Nic podobnego. Zygmuntowi musiało coś się pomylić..
 Pan pracował w punkcie jubilerskim na Mokotowie?
 Na Starym Mieście  sprostował Borowicz.  I zapewniam pana, że w ciągu ostatnich lat mojej
pracy nikt tam się nie włamywał.
Niespełna trzy kwadranse pózniej radiowóz Kuligowskicgo zatrzymał się nie opodal skrzyżowania
Grochowskiej i Szembeka. Jakieś sto pięćdziesiąt metrów dalej stalą czteropiętrowa, brudnoszara kamienica,
w której mieszkał Galicki. Funkcjonariusze bez pośpiechu podeszli do bramy. Kuligowski został na dole. a
Mazurek z Wcisławskim ruszyli klatką schodową na ostatnie piętro. Na pokrytych spękaną farbą drzwiach
ktoś koślawo wypisał flamastrem numer mieszkania, o żadnej pomyłce nic mogło być więc mowy. a nasta-
wione na cały regulator radio świadczyło, że gospodarz jest u siebie. Porucznik energicznie zastukał. Radio
nieco przycichło, a chwilę pózniej zza drzwi dobiegł niski, ochrypły głos.
 Kto u ciężkiej cholery?!
 Z elektrowni!  oficer nadał głosowi możliwie niewinne brzmienie.  Sprawdzamy liczniki.
 Spadaj na mordę!  warknął Galicki z nie ukrywanym zniecierpliwieniem.  Nic ci do mojego
licznika.
 Proszę otworzyć, bo inaczej odetnę światło.  Mazurek zaryzykował grozbę.
O dziwo poskutkowało. Skrzypnęły drzwi i w progu pojawił się niewysoki, barczysty mężczyzna w
podkoszulku i znoszonych dżinsach. Zmierzył ubranych po cywilnemu funkcjonariuszy nieprzyjaznym spoj-
rzeniem, najwyrazniej wahając się jeszcze, czy wpuścić ich do środka.
 Licznik jest w najlepszym porządeczku  zastrzegł stanowczo. Zresztą nikt przy nim nigdy nic
majstrował, więc czemu miałby się popsuć?
 Obywatel Galicki?
To był błąd Wcisławskiego. Chorąży wyciągnął rękę. by na wszelki wypadek pochwycić Krzywego
Jasia za ramię, ale doświadczony kryminalista pojął w mgnieniu oka. z kim ma do czynienia, bo gwałlownie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)