[ Pobierz całość w formacie PDF ]

To naprawdę niezwykłe. Najpierw poruszał wszystkimi mięśniami twarzy po
kolei, jakby ich próbując. Potem w dziwaczny, nie do określenia sposób jego oczy
zmieniły kształt, pookrąglały, stały się ciemniejsze, prawie czarne. Włosy roz-
prostowały się i opadły na czoło gęstą grzywą. Tak było znacznie lepiej. Nadal
wyglądał, jak mój krewny, ale przynajmniej nie jak lustrzane odbicie.
Tak więc postanowiliśmy zostać razem. Układało nam się z Pożeraczem
Chmur całkiem niezle. Starałem się tolerować rozmaite jego przywary. Czegóż
można wymagać od kogoś, kto większość życia spędził na czterech łapach? On
za to pozwolił się umyć  tylko raz, wyjątkowo i ze strasznym poświęceniem.
Poza tym starał się jadać osobno. Do końca życia nie zapomnę polowania, jakie-
go byłem świadkiem. Podkradliśmy się do stadka dzikiego drobiu.
Podczas gdy ja zastanawiałem się, jak złapać powolniejszą sztukę, Pożeracz
Chmur rzucił się na największego ptaka i przegryzł mu kark. Rozszarpał nieszczę-
sne ptaszysko i pożarł na surowo, plując pierzem, umazany krwią jak wilkołak.
Był świetny w wywęszaniu i chwytaniu wszystkiego, co żyło, a nadawało się
do zjedzenia. Zawsze znajdował dobre miejsca do spania, a w nocy grzał jak piec.
Tak to wałęsając się z mym niezwykłym przyjacielem po lasach, polach i trzci-
nowiskach, po trochu dziczałem. Przełamawszy się raz, nie miałem już żadnych
wyrzutów sumienia, kradnąc owoce i jarzyny z ogrodów. Nie uniosłem się też
honorem, gdy Pożeracz Chmur zaproponował mi spożycie nielegalnie zdobytej
kaczki. Wychowanek maga, uzdolniony Tkacz Iluzji z ogromnymi aspiracjami,
staczał się na dno moralne. Może w końcu i ja, wzorem Pożeracza Chmur, zaczął-
bym zagryzać króliki, gdyby los nie zaniósł nas na sam brzeg morza, między diu-
ny z ich niepowtarzalnym zapachem nadmorskiej trawy, piasku i soli. Tego dnia,
kiedy nastąpił kolejny zwrot w moim życiu, robiliśmy z Pożeraczem Chmur to, co
zwykle, czyli nic. Wygrzewaliśmy się w słońcu, leżąc na wydmie. Tej ostatniej,
która łagodnym stokiem schodzi ku wodzie, po drodze zmieniając się w plażę.
Fale Morza Smoków rozbijały się na niej, robiąc z dużych kanciastych kamieni
małe i okrągłe. Uznałem to za rodzaj symbolu. Pożeracz Chmur był w dobrym
humorze, więc razem słuchaliśmy, jak fale przyboju wypiętrzają się z hukiem, by
potem oblizywać piasek z przeciągłym syczeniem. Nasze myśli i uczucia przepla-
tały się nawzajem. Krążyły, przeciągały leniwie jak koty. Moje doznania mógł-
bym opisać jako spokojny zachwyt nad wspaniałością natury. Pożeracz Chmur
35
senny, najedzony i pogodzony ze światem, przesyłał osobisty komunikat, który
można zawrzeć w jednym zdaniu:  Tak dużo wody i tak daleko ode mnie. . . !
Momentami jednak jego myśli odrywały się od przyziemnych spraw i wędrowały
w nieznane mi rejony, w których być może zorientowałby się Stworzyciel, kon-
trolujący samą materię, albo Wędrowiec zaginający przestrzeń. Wtedy na nowo
uświadamiałem sobie, kogo mam u swojego boku  pokrętną smoczą osobowość
obleczoną w piętnastoletnie ludzkie ciało. Cóż za tajemniczym stworzeniem był
mój towarzysz. Kto i kiedy odkryje wszystkie sekrety jego rasy?
Między odgłos fal i krzyki spiczastodziobych rybołowów wdarły się inne
dzwięki. Nie kojarzyły mi się z niczym szczególnym, ale wywoływały niepokój.
Smok uniósł głowę, nagle rozbudzony i zirytowany. Ziewnął na całe gardło.
 Awantura. Ktoś kogoś bije.
Rzucił jeszcze tylko:  Chodz. Na prawo  i zerwał kontakt. Bardzo nie lubi-
łem, gdy robił to bez uprzedzenia. Pobiegłem za nim, wybierając drogę na granicy
przyboju, tam, gdzie piasek był mokry i zbity. Pożeracz Chmur grzązł po kostki,
więc prędko go dogoniłem. Już z daleka widać było grupkę ludzkich postaci szar-
piących się ze sobą. Im bliżej, tym lepiej orientowałem się w sytuacji. Dwóch
mężczyzn znęcało się nad trzecim, wyraznie młodszym i zdaje się lepiej ubra-
nym. Parę ciosów Pożeracza Chmur ostudziło ich zapał. Nie wiem, jaka magia to
powodowała, ale mój towarzysz i w ludzkiej postaci zachował część smoczej siły.
Właściwie do niczego nie byłem mu potrzebny. Napastnicy oddalili się w pośpie-
chu, wygrażając tylko pięściami i miotając (niecelnie) garście żwiru. Pomogłem
wstać ofierze. Młody człowiek przecierał oczy, plując krwią i piaskiem, spojrzał
na mnie przelotnie, powiedział coś, dziękując chyba, a potem rzucił się chwy-
tać papiery, które fruwały dookoła, gnane bryzą. Wraz z Pożeraczem Chmur wo-
dziliśmy za nim zdumionymi oczyma. A było się czemu dziwić. Jego długie do
ramion, potargane włosy płonęły jaskrawą barwą pomarańczy, jakby zamoczone [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)