[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Thomas Iversenn. Reed określił go... kudzu-komandos.
- Kudzu to roślina sprowadzona wiele lat temu z Japonii. Coś w rodzaju powoju. W
Georgii rozrosło się to do rozmiarów plagi. Porasta słupy telefoniczne, opuszczone domy...
- Naprawdę?
- Tak. No więc co z Cole em vel Iversennem?
- Był porucznikiem Gwardii Narodowej. Pojawił się pewnego dnia z tuzinem ludzi i
zgłosił się na ochotnika do regularnej armii. Reed nie ufał mu nigdy do końca. Mówił, że to
prawicowy radykał. USA II wysłały prawdziwego Cole a z sześcioma ludzmi, żeby obsadzili
bunkier rakietowy. Głowice miały być użyte jako argument w rozmowach ze Związkiem
Sowieckim. Iversenn dowiedział się o tym. Zabił Cole a i wszystkich jego ludzi. Zabrał kartę
identyfikacyjną i rozkazy. Prawie udało mu się wykiwać Reeda.
- Skąd wiedział tyle o rakietach?
- Pracował w zakładach produkujących głowice. W każdym razie tak przypuszczamy.
Planował dorwać się do głowic nawet, gdyby wojna nie wybuchła. Chciał na własną rękę,
pierwszy, uderzyć na Związek Sowiecki i zmusić Waszyngton, żeby włączył się w obawie
przed odwetem. Wariat.
- Tak. To był wariat. - Rourke wyciągnął rękę, przyciągając do siebie motocykl.
Gundersen pomagał mu.
- A ty, John? Reed mówił, że chętnie znów widziałby cię u siebie. Dał mi koordynaty
nowej Kwatery Głównej i...
- Koordynaty zapamiętam, na wypadek, gdyby kiedyś były mi potrzebne. Ale mam
rodzinę i muszę jej poszukać. Właśnie tym się zajmowałem, zanim Cole czy, jak mu tam,
Iversenn, postrzelił Natalię i zaczęło się to wszystko.
- Poproszę cię wobec tego o przysługę. Masz tam ukryty odrzutowy myśliwiec...
- Eksperymentalny myśliwiec bombardujący.
- No cóż, znam się tylko na tym, co pływa na wodzie i pod nią. Samoloty zostawiam
innym - zaśmiał się Gundersen.
- O co chcesz mnie prosić?
- Mówiłeś, że założyliście detonatory w bazie lotniczej Filmore, żeby ją zniszczyć, w
razie gdyby ktoś się do niej dobierał.
- Natalia i Paul zakładali instalację. Rozumiem, że dobrze zrobili?
- Przekazuję ci bezpośrednio słowa prezydenta. Jeżeli Rosjanie wysadzą desant, nie
chcemy, aby było jakiekolwiek lotnisko, samoloty czy inne środki, które mogliby wykorzystać.
Czy daliby radę przedostać się przez pułapki zastawione przez major Tiemerowną i pana
Rubensteina?
- Może... gdyby byli bardzo ostrożni.
- No to mam dla ciebie rozkaz. To jest rozkaz prezydenta Chambersa, a moja prośba.
- Prośby mogę wysłuchać. Rozkazów nie przyjmuję - powiedział spokojnie Rourke,
ustawiając motocykl.
- Wpakuj rakietę czy cokolwiek chcesz w magazyn amunicji. Baza ma przestać istnieć.
Rourke zerknął na niego, odpinając Harleya od liny.
- Nie ma sprawy. Przelecę się nad nią w drodze na wschód. Może nie zrównam jej z
ziemią, ale w każdym razie zniszczę główne pasy startowe i wysadzę magazyn uzbrojenia.
- Zgoda. Przekażę to Reedowi. Mam się z nim jeszcze raz połączyć, zanim się zanurzę.
Uścisnęli sobie dłonie.
- Powodzenia, komandorze.
- Nawzajem, John. Może się jeszcze kiedyś zobaczymy. Rourke nie odpowiedział. Po
jasnym, porannym niebie przetoczył się grzmot.
Rozdział XLVI
- Nie pomyślałem... nie słyszałem dobrze nazwiska... - tłumaczył się radiowiec.
- Ty tępy ryju! - Critchfield zerknął przez ramię mrucząc: -Wybacz, Sarah - i wściekły
odwrócił się znów do Lokatego. - Nie dosłyszał! Kretyn! Aap z powrotem tę łódz i powiedz
Gundersenowi, żeby przekazał doktorowi Rourke, że jego żona i dzieci są tutaj cali i zdrowi, i
że można wpaść po nich.
- Nie da rady... Aódz połączy się ze mną dopiero za godzinę...
- Więc pilnuj się, żebyś wtedy im powiedział!
Critchfield odwrócił się na pięcie i dużymi krokami przeszedł przez główne
pomieszczenia schronu. Za ścianą szumiał generator.
Pochylona nad rannym Sarah podniosła wzrok.
- Mój maż? - spytała.
- Mieliśmy połączenie radiowe z atomową łodzią podwodną marynarki Stanów
Zjednoczonych, zakotwiczoną na Zachodnim Wybrzeżu - Bóg raczy wiedzieć, jak ono teraz
wygląda. Komandor Gundersen wykorzystał nas jako przekaznik w rozmowach z Kwaterą
Główną. Musiałem zmienić Billa na warcie. Zostawiłem Lokatego, żeby monitorował
połączenie, no, wie pani... a może zresztą pani nie wie. Zmieszne są takie radiowe przekazy.
Zdaje się, że zniekształcają je prądy powietrza czy coś takiego. No i było mnóstwo szumów. W
każdym razie Lokaty podsłuchał, jak mówią o doktorze Johnie Rourke i jego dwojgu
przyjaciołach: jakiejś Rosjance, która jest po naszej stronie, a przynajmniej im pomogła i o
facecie imieniem Paul.
- Rosjanka i chłopak o imieniu Paul... - powtórzyła Sarah.
- W każdym razie ten dupek, Lokaty - Crichfield poczerwieniał i znów wybąkał
przeprosiny - nawet nie pisnął o pani i o dzieciakach. Lokaty mówi, że będą jeszcze rozmawiać,
za godzinę. Wtedy może uda się połączyć panią z mężem, pogadacie zdziebko, a potem on
przyjedzie, żeby panią zabrać.
- John - szepnęła Sarah. Ile czasu upłynęło od jej ostatniej rozmowy z mężem?
Nie mogła się zdobyć na to, żeby cokolwiek powiedzieć. Pokiwała tylko głową i
zaczęła poprawiać bandaże swojego pacjenta.
- Nie tak nerwowo, proszę pani. - Critchfield uśmiechnął się nagle. - Wysyłam Billa
Mullinera z chłopakami w teren. Niedaleko jest oddział partyzancki. Muszę do nich dotrzeć.
Kwatera Główna chce mieć raport o oddziałach, które jeszcze działają. Trzeba dać im znać, że
Balfry mógł puścić farbę.
- Tak. - Było to jedyne słowo, jakie zdołała z siebie wydobyć.
- Powiem małemu, żeby zbiegł na dół się pożegnać. Kiwnęła głową, jeszcze raz usiłując
nałożyć bandaż.
Rozdział XLVII
Przez otwór nad ich głowami widać było spalony dom. Nieliczne ocalałe belki rzucały
cienie na twarz Billa, który patrzył w ziemię.
- Cieszę się, że znalazła pani męża, proszę pani.
- Boję się, że nie będę wiedziała, co mu powiedzieć. Przez wszystkie te lata walczyłam
z jego przygotowaniami do... no, z jego obsesją na tle przetrwania. To on miał rację. I
mogłabym być wtedy razem z nim w jego schronie, gdybym kiedykolwiek pozwoliła mu
powiedzieć, gdzie to jest albo zabrać nas tam.
- Tak bardzo cieszę się, że się spotkaliśmy, pani Rourke. Ja też się cieszę, że cię
poznałam, Bili. - Objęła chłopca ramieniem. - Gdyby nie twoja siła, twój hart ducha ani ja, ani
dzieci nie...
- Coś mi się zdaje, że całkiem dobrze radzi pani sobie sama - zaśmiał się
nieprzekonywująco.
- Cóż, pozory to jedyny sposób, aby mieć przy sobie mężczyznę, do którego można się
zwrócić, wiedzieć, że jesteś przy mnie przez wszystkie te dni, ja... ja... nie wiem, co bym bez
ciebie zrobiła. - Mocno pocałowała go w usta, tak jak mogłaby całować swojego rówieśnika,
mężczyznę dwa razy starszego od tego chłopca.
Odwróciła twarz, nagle zmieszana. Kurczowo splotła dłonie na kolanach.
Słyszała jego oddech.
- Mam nadzieję, że kiedyś spotkam dziewczynę... i ona będzie... ooch... będzie podobna
do pani...
Podniosła wzrok, ale Bili biegł już w górę po schodach. Sarah mocno zacisnęła powieki.
Coś dławiło ją w gardle.
Rozdział XLVIII
Jechali starą ciężarówką z napędem na cztery koła. Zbliżali się do granicy Georgii. Bili
znał te okolice. Niedaleko była mała miejscowość, w której był kiedyś z wycieczką kościelną.
Helen - tak się nazywała ta szwajcarska wioska położona w Georgii. Uśmiechnął się,
przywołując wspomnienie dziewczyny z wioski, która trzymała go za rękę, kiedy włóczyli się
po sklepach.
Teraz dłonie zaciskał na kierownicy. Oddział partyzancki, którego nazwy nie mógł [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)