[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Chodzi ci o Joego? - spytała pani psycholog.
- O całą moją rodzinę - odpowiedziała. - Ale przede
wszystkim o męża.
Musiała oswoić się z myślą, że Joe Colton wciąż jest
jej mężem. Do wizyty Randa i Emily nawet nie znała
POWRÓT DO PROSPERINO 71
jego imienia, chociaż czasami widywała w snach jego
sylwetkę. Teraz przypomniała sobie przede wszystkim
uczucie, które ich łączyło. A także to, że zawsze był przy
niej, kiedy go potrzebowała. Joe nie miał jeszcze twarzy,
pamiętała jedynie zarys jego postaci, ale na dzwięk jego
imienia robiło jej się cieplej.
Doktor Wilkes pochyliła się w stronę swojej pacjentki
i ścisnęła jej dłoń.
- Wiesz, że sama musisz poradzić sobie ze strachem
- rzekła cicho. - Kiedy uznasz, że już czas wracać do
domu, musisz mi o tym powiedzieć. To może nastąpić
dopiero po okresie dostosowawczym zarówno dla ciebie,
jak i rodziny. W grÄ™ wchodzi olbrzymie wzruszenie
i szok. Musicie być na to przygotowani.
Martha ścisnęła mocniej jej dłoń.
- Tak, rozumiem. Ale jest coÅ› jeszcze... - powiedzia­
Å‚a niepewnie Meredith.
- Co takiego?
- Nie wiem, czy powinnam o tym mówić, ale ufam
swoim przeczuciom. A teraz odnoszę wrażenie, że coś
mi grozi. %7łe może stać się coś złego...
- Kiedy ostatnio czułaś coś takiego?
Meredith zaczerpnęła powietrza.
- W dniu wypadku - odparła. - Wiedziałam, że nie
powinnam byÅ‚a wsiadać wtedy do samochodu, ale uzna­
Å‚am to uczucie za wyjÄ…tkowo niemÄ…dre.
ROZDZIAA PITY
Chance stał przy zagrodzie i spoglądał na drewno,
które kierowca ciężarówki zrzuciÅ‚ nieopodal. W powie­
trzu unosił się jeszcze tuman kurzu. Przewoznik pomachał
mu na pożegnanie i pojechał w swoją drogę.
- Chyba czas wracać do roboty - stwierdził Kirk
Brighton, wstajÄ…c z beli starego siana.
Pozostali trzej ludzie, których Chance wynajął przed
tygodniem, również wzięli się do swoich zajęć. Prace
w oborze i stajni zajęły im cały tydzień, ale udało im
się wymienić zniszczone elementy, a także pomalować
to, co wymagało ochrony. Wyrzucili też na zewnątrz
zwietrzałe siano i przeterminowane pasze.
Dzień wcześniej rozebrali płot zagrody i mieli zacząć
wznosić nowy. Okazało się, że stary do niczego się nie
nadawał. Wystarczyłoby silniejsze uderzenie i sam by się
rozwalił. Co prawda na ranczu nie było zwierząt, ale
Chance zdawaÅ‚ sobie sprawÄ™, że przyszÅ‚y wÅ‚aÅ›ciciel bÄ™­
dzie potrzebował zagrody dla swoich krów lub koni.
Chance pracowaÅ‚ z prawdziwÄ… przyjemnoÅ›ciÄ…. Za­
wsze lubił wysiłek fizyczny, ale teraz sprawiał mu on
szczególną satysfakcję. Zwłaszcza że jako akwizytor nie
miał zbyt wielu okazji do korzystania z mięśni. Czasami
tylko przepłynął tam i z powrotem motelowy basen albo
poszedł na siłownię.
POWRÓT DO PROSPERINO 73
Najprzyjemniejsze chwile przeżywaÅ‚ jednak po pożeg­
naniu z robotnikami, a jeszcze przed kolacjÄ…. MógÅ‚ wte­
dy przejść siÄ™ w zachodzÄ…cym sÅ‚oÅ„cu i zrobić gospodars­
ki przegląd rancza. Praca była dosyć męcząca i brudna,
chociaż znacznie gorzej by siÄ™ pracowaÅ‚o podczas lipco­
wych czy sierpniowych upałów. OchÅ‚odÄ™ przynosiÅ‚ do­
piero wieczorny wietrzyk, którym mógÅ‚ siÄ™ do woli cie­
szyć. Ale największą radość sprawiały mu postępy prac.
No, prawie najwiÄ™kszÄ…... Przyjemniejsze od wieczo­
rów byÅ‚y tylko noce, kiedy mógÅ‚ trzymać LanÄ™ w ramio­
nach. W ciągu dnia starali się zachować dystans, ale ich
noce były wypełnione prawdziwą pasją. Czasami Chance
patrzyÅ‚ na niÄ… rano, nie mogÄ…c uwierzyć, że ma do czy­
nienia z tÄ… samÄ… kobietÄ…... DawaÅ‚a mu radość i zaspo­
kojenie, o jakim wcześniej nawet nie marzył. Czuł, że
trudno mu będzie się z nią rozstać.
- Hej, Chance!
Obejrzał się za siebie i dostrzegł Charliego Trainora,
który zmierzaÅ‚ w jego stronÄ™. ByÅ‚ on najstarszy i jedno­
czeÅ›nie najbardziej doÅ›wiadczony z caÅ‚ej czwórki. Prze­
pracował na faunach praktycznie całe swoje życie.
- Tak?
- Daj mi znać, jak będziesz chciał kupić stado bydła
- rzekÅ‚ starszy mężczyzna, odgarniajÄ…c siwe wÅ‚osy z czo­
ła. - Zdaje się, że właśnie nadarza się świetna okazja.
Chance postanowił nikomu nie mówić, że ma zamiar
sprzedać ranczo. WolaÅ‚, by pozostaÅ‚o to tajemnicÄ…. Ina­
czej wszyscy zaczęliby go wypytywać, gdzie mają się
zamiar przeprowadzić z LanÄ… i co bÄ™dÄ… robić. A on je­
szcze tego nie wiedziaÅ‚. ChciaÅ‚ najpierw skoÅ„czyć z prze­
szłością, a dopiero potem pomyśleć o przyszłości. Jedno
było pewne: on pójdzie swoją drogą, a Lana swoją. Miał
74 CARLA CASSIDY
nadzieję, że dziecko, które urodzi, zdoła jej wynagrodzić
to rozstanie.
- Dzięki, Charlie. Będę o tym pamiętał, ale to jeszcze
za jakiÅ› czas...
- Jasne. Nie ma pośpiechu.
- Mówiłeś Chance'owi o stadzie Stantona? - wtrącił
siÄ™ Kirk Brighton.
- Tak - odparÅ‚ Charlie. - Ma Å›wietne byki, wiÄ™c ca­
Å‚ość wyglÄ…da naprawdÄ™ wspaniale. To najzdrowsze kro­
wy, jakie widziałem.
Kirk skinął głową.
- Prawda, ale byki Rosewellów też nie są najgorsze...
- Ba! - Charlie cmoknął ustami. - Podejrzewam, że
najlepsze w całym stanie. A słyszałeś, żeby chcieli je
sprzedać?
Mężczyzni wrócili do pracy przy zagrodzie, a jedno­
cześnie cały czas rozmawiali o gospodarzeniu na ranczu.
Chance przysÅ‚uchiwaÅ‚ siÄ™ temu, mimowolnie zapamiÄ™tu­
jÄ…c, kto ma najlepsze konie i gdzie można kupić najbar­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtÄ…d nie uciekÅ‚)