[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przebycia długą trasę, tankowanie mogło nastąpić w powietrzu lub na lotnisku, niekoniecznie na obrze-
żach. Równie dobrze mógł usiąść na bardziej wciśniętym wgłąb lądu.
- Poddaje się. Masz rację, chyba nie ma sensu w tej chwili się tym zajmować. Poza tym to nie jest teraz
priorytet.
- Dokładnie. Priorytetem jest życie - Gers spojrzał na swojego asystenta. - Jaki jest średni zasięg samo-
lotów pasażerskich?
Bliss wzruszył ramionami.
- Myślę, że powinniśmy tu raczej mówić o maszynach dalekiego zasięgu. Nie jestem w stu procentach
pewny, ale sądzę, że jakieś siedem, osiem tysięcy kilometrów. Jumbo Jety osiągają odległości przekra-
czające dziesięć tysięcy.
- Z Antarktydy do Australii jest blisko trzy tysiące.
- Zgadza się. Zciślej mówiąc jakieś dwa i pół.
- To znaczy, że należy brać pod uwagę taką możliwość, a Afryka?
- Ta odległość jest największa, chyba cztery tysiące.
- A tak wogóle, to najbliżej jest chyba do Ameryki Południowej?
- Tysiąc kilometrów - odpowiedział Bliss.
Gers uniósł brwi.
- Szczerze mówiąc myślałem, że więcej. Od tego własciwie powinniśmy zacząć.
Bliss spojrzał uważnie na swojego szefa.
- Ten samolot mógł przylecieć dosłownie zewsząd. Prawie z każdego miejsca na ziemi.
Richard przytaknął ruchem głowy. Nagle uświadomił sobie, że całe to zastanawianie się nad torem lotu
to gra nie warta świeczki.
- No tak, ale & - Bliss urwał bo właściwie nie bardzo wiedział co chciał powiedzieć.
Gers nawet tego nie usłyszał. Przez kilka, może kilkanaście sekund mimowolnie wyobraził sobie sytu-
ację w tym, tak obcym rejonie świata. Najbardziej przerażała go ciemność, śnieżne zamiecie i bardzo
silny wiatr, który chłostał morskie fale spiętrzając je do kilku metrów. Jak bardzo zdesperowani są lu-
dzie na pokładzie? Czy samolot w ogóle jeszcze istnieje? Istniały w zasadzie trzy podstawowe hipotezy:
pierwsza zakładała, że wpadł do wody i poszedł na dno, druga, że oparł się na jakiejś górze lodowej, a
trzecia, że leży na szelfie. %7ładna jednak nie dawała większych szans pasażerom na przeżycie. Mój Boże,
pomyślał Gers, co by było gdyby na przykład jego rodzina znajdowała się w takim samolocie? Dobrze
wiedział, że Barbra z małą, ukochaną Whitney są w domu, odpoczywają, może śpią. Zadziwiające jak
zmienia się punkt widzenia na niektóre sprawy, zwłaszcza gdy się chwilę nad tym głębiej zastanowić.
Jeszcze kilka minut temu wydawało mu się, że jest to jedna z setek katastrof samolotów, jaki mają miej-
sce w ciągu roku na wszystkich kontynentach. Teraz to się trochę zmieniło. Tak łatwo wyimaginować
sobie najstraszniejsze rzeczy. Kiedy obiło mu się o uszy, że burza śnieżna na Antarktydzie nie przypo-
- 61 -
James A. Jefferson
mina tych w krajach Ameryki, Europy czy Azji. Tam, to zjawisko to istne piekło, które nierzadko po-
chłania dziesiątki jeśli nie więcej ludzkich istnień. Szatańska uczta&
Odezwał się telefon. Bliss podniósł słuchawkę.
- Gabinet doktora Josha Gersa.
- To ty Richie? - odezwał się Earl. - Jest tam Josh?
Bliss zakrył dłonią słuchawkę.
- Szef.
- Tak? - Gers nie zdążył jeszcze ochłonąć od swoich myśli.
- Przyjdzie możliwie najszybciej.
Earle wyglądał jakby od poprzedniego spotkania nie ruszył się z miejsca, nawet nie drgnął, ta refleksja
naszła Gersa gdy weszli do gabinetu.
- Dyrektor pinformował prezydenta o całej sprawie. Prezydent potraktował to z najwyższą powagą. Za
niecałą godzinę jest zebranie w Białym Domu, same koronowane głowy, może w takim zgromadzeniu
coś wymyślimy. Coś naprawdę mądrego. Josh, ty jesteś poproszony o zreferowanie stanu aktualnego tej
sprawy, w związku z czym jedziecie ze mną. Radzę przygotować sobie co nieco.
Biały Dom, Waszyngton, D.C.
W niedużej, skromnie lecz gustownie urządzonej sali konferencyjnej panował gwar rozmów, co świad-
czyło o fakcie, że byli już wszyscy z wyjątkiem najważniejszych osób. W momencie gdy prezydent
przekraczał próg gwar zupełnie ucichł, a wszyscy obecnie na znak szacunku dla najwyższej władzy w
państwie podnieśli się z miejsc. Prezydent ze swoim najbliższym doradcą podeszli do miejsc od frontu
stołu. Twarz prezydenta miała wyjątkowo poważny wyraz. Widać było, że jest bardzo przejęty.
- Witam państwa, jak już wszyscy wiecie w niecodziennych okolicznościach tragedii, co do której mam
nadzieję, będziemy starali się podjąć odpowiednie kroki, mające na celu zmniejszenie jej wymiaru. Wie-
rzę, że w tak zacnym gronie, jesteśmy w stanie szybko i konkretnie ustalić zakres działań na najbliższe
godziny, gdyż muszę przyznać, że sprawa ta dotknęła mnie bardzo głęboko i to bez wględu na narodo-
wość i pochodzenie ludzi, którzy znalezli się w sercu białego piekła. Chcę, przy państwa pomocy, zor-
ganizować akcję ratowniczą. Być może na pokładzie samolotu są obywatele Stanów Zjednoczonych& -
skinął głową na znak, że obecni mogą usiąść. - Proszę zająć miejsca.
- Szanowni państwo& - zabrał głos szef kancelarii prezydenta, Joe Scott. - Dzisiaj rozmawiałem z pa-
nem dyrektorem Drummondem i otrzymałem informację, że Agencja posiada już jakieś materiały, na
podstawie których jesteśmy w stanie przybliżyć nieco problem. Doktorze Gers?
- Panie prezydencie, panowie& - Gers ukłonił się wszystkim zebranym i podszedł do stojaków, na
których rozwieszone były mapa świata i mapa Antarktyki - Zdarzenie, o którym będziemy tutaj mówić
miało miejsce prawdopodobnie kilkanaście godzin temu. Ciężko jest tutaj sprecyzować czas wypadku ze
względu na brak danych. Wszystko jednak zaczęło się od wiadomości, którą otrzymaliśmy za pośrednic-
twem satelity, z portu lotniczego w Punta Arenas, w Chile. Jest to jedyne lotnisko na świecie, najdalej
pod względem położenia geograficznego, wysunięte na południe - Gers wskazał miejsce na mapie. -
Krótko mówiąc leżące w prostej linii najbliżej Antarktydy. Stamtąd wiadomość została przekazana do
Chile drogą radiową. Meldunek wysłała załoga brytyjskiej stacji naukowo-badawczej imienia Sir Erne-
sta Henry`ego Shackletona, leżącej w bezpośredniej bliskości rejonu katastrofy& mniej więcej tu. -
znów wskazał miejsce na mapie. - Istnieje zeznanie naocznego świadka, jeśli można tak to nazwać. Je-
den z naukowców tej stacji podobno przez ułamek sekundy widział samolot. Był w tym czasie na ze-
wnątrz budynków. Noc polarna i aktualne warunki pogodowe uniemożliwiły jednak bardziej szczegó-
łową obserwację. W tej chwili w rejonie Morza Weddella panuje burza śnieżna.
Gers przerwał chcąc podkreślić tragizm sytuacji. Rozejrzał się po twarzach zwróconych w jego kierun-
ku. Wszyscy, włącznie z prezydentem, słuchali go z wielką uwagą, więc kontynuował.
- 62 -
Noc Polarna
- Wraz z moim asystentem, panem Richardem Blissem podjęliśmy dyskusję nad możliwością odtwo-
rzenia kierunku przylotu nad samą Antarktydą. Richard?
Bliss podniósł się i ukłonił, następnie zabrał z blatu długiego, pięknego drewnianego stołu mapę strefy
antarktycznej. Podszedł do Gersa i rozwiesił mapę na stojaku z mapą świata, chwilową przysłaniając tę
drugą.
- Podstawą tej próby było oparcie się o wiadome nam fakty - zaczął Bliss nie kryjąc tremy. - Znamy
bowiem szerokość i długość geograficzną miejsca katastrofy oraz wiemy, że objekt X, jak nazwaliśmy
go roboczo przeleciał dokładnie nad angielską stacją badawczą, z której wysłano pierwszy meldunek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)