[ Pobierz całość w formacie PDF ]

spiżarni, by przewrócić sery - dwa ulubione sery Edwarda, z szałwią, już
dojrzały, a nawet Betsey przyznawała, że Lyddie jest niezrównana, jeśli
chodzi o produkcję serów. Mogła dostać po szylingu za ser. Starannie
zawinęła jeden i wybrała się do sklepu Searsa.
Siostry Myrick stały przed sklepem, pogrążone w rozmowie, jakby
mieszkały na przeciwnych krańcach osady, a nie w tym samym domu. Na
widok Lyddie starsza z nich spojrzała na nią nawet dość przyjaznie i spytała,
jak sobie radzi.
- Całkiem dobrze - powiedziała Lyddie. - A panie?
- Też - odparła młodsza z sióstr. - A co słychać u pani Indianina?
- U mojego Indianina?
- Och, wie pani, o kogo mi chodzi... Tego potężnego, budzącego lęk...
Wołają na niego Sam. Tego, u którego pani pracuje.
15
3
- Już nie pracuję u pana Cowetta.
- Nie? Chociaż właściwie się nie dziwię, że to słyszę. Nie wiem, jak
pani z nim wytrzymywała. To taki gwałtownik.
- Nie zauważyłam tego.
- Kiedy sobie popije...
- Widziałam go tylko raz pijanego, kiedy rozpaczał po śmierci żony.
Rozmawiałam z nim o tym, powiedział, że skończył z piciem.
- Rozmawiała pani z nim! - Siostry spojrzały na siebie. - No cóż,
łączyły was bliskie stosunki. A może powinnam powiedzieć  łączą was
bliskie stosunki"?
- Ponieważ jest moim sąsiadem, mam nadzieję, że wciąż pozostaniemy
w przyjaznych stosunkach. Proszę mi wybaczyć, mam interes do pana
Searsa.
Lyddie minęła kobiety i weszła do sklepu.
Ale pan Sears powstrzymał ją, zanim odwinęła swój ser.
- Biorę ser od Winslowa. Wie pani, jak to jest, wdowo Berry. Nie
mogę zrezygnować z Winslowa jako dostawcy.
Mniej więcej to samo usłyszała w sklepie Smitha i karczmie Bangsa.
Lyddie wróciła do domu, pogrążona w myślach. Niewątpliwie w
osadzie było kilka domów, gdzie potrzebowano kogoś do opieki albo
prowadzenia gospodarstwa, ale mogła się o tym przekonać jedynie, pukając
do wszystkich drzwi. Gdyby chodziła na nabożeństwa albo gdyby kuzynka
Betsey nadal ją odwiedzała, z pewnością miałaby takie informacje, ale
ponieważ od tak dawna nie utrzymywała z nikim kontaktów, rozmawiała
wyłącznie z Samem Cowettem, nic nie wiedziała. Lyddie wzięła swój ser.
Naturalnie nic nie stoi na przeszkodzie, by złożyć wizytę kuzynce Betsey;
prawdę mówiąc, może do niej pójść pod pretekstem, że ma wobec niej dług.
15
3
Lyddie ruszyła Drogą Królewską i dość szybko pokonała pięć
kilometrów do domu Shubaela. Kiedy Betsey otworzyła drzwi, ciotka Goss
uniosła wychudzoną twarz, żeby zobaczyć, kto przyszedł, a potem znów ją
opuściła na piersi i zaczęła chrapać. Shubael wyłonił się z pokoju w głębi i
powitał ją wyraznie zmieszany:
- Kuzynka! No, no! Jak się masz? - Po czym się wycofał. Betsey
wytrzymała niewiele dłużej. Ogromnie jej przykro, ale właśnie wychodzi, do
tego bardzo się spieszy. Lyddie będzie musiała ją odwiedzić kiedy indziej.
Chociaż nie może jej teraz powiedzieć, kiedy będzie miała czas. Jest taka
zajęta...
Lyddie znalazła się z powrotem na drodze, ale ledwo uszła kawałek,
kiedy się zorientowała, że wciąż trzyma ser. Spłata długu stała się teraz dla
niej sprawą honoru; odwróciła się i usłyszała podniesione glosy, dobiegające
gdzieś od studni przed domem Hopkinsów.
- Uważam, że mogłaś z nią porozmawiać, i tyle - powiedział Shubael.
- Ach tak? Sam tylko się przywitałeś i zaraz uciekłeś, ale ja mam ją
zabawiać rozmową!
- Wiesz, dlaczego unikam kuzynki Lyddie. Gdyby zagadnęła mnie o
okoliczności śmierci swojego męża...
- Akurat! Po prostu boisz się tego Indianina!
- A dlaczego nie miałbym się go bać?
- Ponieważ nie masz porozmawiać z nim, tylko z kuzynką Lyddie. A
przynajmniej powinieneś. Gdybyś od razu to zrobił, nie doszłoby do całej tej
historii z Indianinem, prawda? Podpisałaby tamten dokument, zamiast
przynosić hańbę całej rodzinie!
- Nie wiesz na pewno...
15
3
- Och, daj spokój. Ty i mój brat jesteście parą skończonych głupców i
tyle.
Rozległ się głośny stukot obcasów. Lyddie wróciła na drogę.
Zastanawiała się nad tym, co usłyszała. Shubael bał się rozmowy o
Edwardzie? Shubael boi się Indianina? Shubael miałby ją przekonać do
podpisania dokumentu i trzymania się z dala od Indianina?
- Wdowo Berry!
Lyddie uniosła głowę i zobaczyła Ebena Freemana, który właśnie
zsiadł z konia i teraz stał tuż przed nią.
- Przez chwilę bałem się, że mnie pani stratuje.
- Przepraszam. Nie... Uniósł rękę.
- Nie, to ja przepraszam. Za sposób, w jaki się do pani zwróciłem
podczas naszego ostatniego spotkania. Noc w noc nie daje mi to spokoju. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)