[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Proszę - powiedział agent specjalny Johnson. Był wyraznie zdenerwowany. - Nie chcemy tego
rozpowszechniać. Nie powiadomiliśmy nawet rodziny ofiary. Proszę, żebyście na razie zachowali
tę informację wyłącznie dla siebie. Pózniej na pewno przedostanie się do wiadomości publicznej,
zawsze tak jest. Ale na razie...
Nie słuchałam go. W głowie mi huczało:  Amber. W ciąży. Amber. W ciąży".
A więc Mark Leskowski był ojcem dziecka Amber. Amber nie poszłaby do łóżka z nikim innym.
Choć zaskoczyło mnie, że w ogóle z nim spała. No wiecie, nie była tego typu dziewczyną.
Cóż, chyba jednak była tego typu dziewczyną.
Ale wiedziałam, czego Amber na pewno by nie zrobiła. Nie zdecydowałaby się na przerwanie
ciąży. Nie Amber. Ile zorganizowała sprzedaży ciastek, zbierając fundusze na rzecz samotnych
matek? Ile razy organizowała akcje mycia samochodów, żeby zdobyć pieniądze na podobne cele?
Ile razy podsunęła mi pudełko UNICEF-u, prosząc o drobne?
Nagle opuściło mnie uczucie zmęczenia. Jakby przepłynął przeze mnie strumień energii... Prawie
jak wtedy, gdy uderzył mnie piorun.
Dobra, może niezupełnie tak. Ale zmęczenie się ulotniło. I jeszcze coś: już się nie bałam. Już nie.
Ponieważ przypomniałam sobie coś jeszcze. Strach w oczach Claire Lippman. Nie bała się, kiedy
mnie zaczepiła. Przestraszyła się dopiero, gdy z gabinetu pedagoga wyszedł Mark Leskowski.
Mark Leskowski. Ojciec dziecka Amber.
Mark Leskowski, który siedząc przy stoliku numer siedem w Mastrianim, zapytany, co zrobi,
jeśli nie powiodą się jego plany dostania się do Narodowej Ligi Futbolu, odpowiedział:  Po-
rażka nie wchodzi w rachubę".
A dziecko z szesnastoletnią dziewczyną? I to w tym samym roku, kiedy miał pójść do college'u?
W oczach Marka taka sytuacja należała z pewnością do kategorii  nie do przyjęcia".
Wstałam, zrzucając książki na podłogę.
Ale nie wypuszczałam z rąk swetra Claire. Przez całe popołudnie trzymałam go w rękach.
-Jessico? - Jill także zerwała się na nogi. - O co chodzi? Co się dzieje?
Nie odpowiedziałam i wtedy agent specjalny Johnson odezwał się rozkazująco:
- Jessica. Jessica, słyszysz mnie? Odpowiedz agentce specjalnej Smith. Zadała ci pytanie. Czy
chcesz, abym zadzwonił po twoich rodziców, młoda damo?
Nie obchodziło mnie, co mówią. Nie obchodziło mnie, że Helen, sekretarka, sprawdza mój
numer domowy, a pan Goodhart macha mi dłonią przed twarzą, wykrzykując moje imię.
Och, nie zrozumcie mnie zle. To było denerwujące. Usiłowałam się skoncentrować, a ci ludzie
skakali wokół mnie jak skwarki na patelni.
Ale to wszystko nie miało znaczenia. Trzymałam sweter Claire Lippman. Różowy kaszmirowy
sweter, który jej matka -teraz to wiedziałam, chociaż właściwie nie miałam prawa wiedzieć - dała
jej na szesnaste urodziny. Sweter pachniał perfumami Happy, Claire zawsze ich używa. Babcia w
każde święta Bożego Narodzenia dawała jej nową buteleczkę. Wszyscy w szkole zachwycali się
tymi perfumami. Nie wiedzieli, że to tylko Happy, z Cliniąue. Myśleli, że to coś egzotycznego,
superdrogiego. Nawet Mark Leskowski, który siedział w rzędzie przed Claire, raz zrobił jakąś
uwagę na ten temat. Zapytał o nazwę. Chciał kupić takie perfumy dla swojej dziewczyny.
Swojej dziewczyny Amber. Którą zamordował.
Tak jak teraz zamierzał zamordować Claire.
Nagle straciłam oddech. Nie mogłam oddychać, bo było strasznie gorąco. Było gorąco, a w
dodatku coś zakrywało mi usta i nos. Dusiłam się. Nie mogłam się wydostać. Wypuśćcie mnie.
Wypuśćcie mnie. Wypuśćcie mnie.
Poczułam uderzenie w twarz. Wzdrygnęłam się i nagle ujrzałam przed sobą twarz pana
Goodharta. Agenci specjalni Johnson i Smith trzymali go za ręce.
- Mówiłem panu - wrzeszczał Allan - żeby jej nie bić!
- A co miałem zrobić? - zapytał pan Goodhart. - Miała atak!
- To nie był atak. - Jill wyglądała na wściekłą. - Miałaś wizję, Jessico? Jessico, dobrze się
czujesz?
Wytrzeszczyłam oczy na całą trójkę. Policzek piekł mnie trochę. Tylko trochę, pan Goodhart nie
uderzył zbyt mocno.
- Muszę iść - powiedziałam i przyciskając do siebie sweter Claire, wyszłam.
Naturalnie poszli za mną. Co nie było łatwe, ponieważ ledwie wydostałam się na korytarz,
odezwał się dzwonek. Ostatni dzwonek tego dnia. Ludzie wysypali się z klas. Trzaskali
drzwiczkami szafek, przybijali piątki, umawiali się na spotkanie w kamieniołomach. Wszędzie
kłębiły się tłumy uczniów zmierzających do wyjścia.
Pozwoliłam, żeby ludzka fala wypchnęła mnie na zewnątrz i poniosła w stronę placu, gdzie
czekały szkolne autobusy. Zabierały do domu wszystkich, z wyjątkiem tych, którzy przyjechali
własnymi samochodami albo zostawali na trening, na dodatkowe zajęcia, czy też za karę.
-Jessico! - usłyszałam za plecami. Agent specjalny Johnson.
Ktoś czekał koło masztu. Ktoś znajomy. Aatwo go było zauważyć w tłumie płynącym w stronę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)