[ Pobierz całość w formacie PDF ]

skraju stołu, tuż przed nosem, człekokształtne filigranowe stworzenie wyraznie szykujące się do
skoku. Gdy zamknął oczy i otworzył je powtórnie, po homunkulusie nie było ani śladu. Rozejrzał
się po pokoju i nagle zobaczył go umykającego przez uchylone drzwi. Zerwał się na nogi
przewracając krzesło. Szymek poruszył się w swoim łóżku niespokojnie, a Piotrek zapytał, co się
stało, niewyraznym sennym głosem. Docent wpadł do kuchni i zapalił światło. Kątem oka
dostrzegł, że coś zmyka do ciemnego korytarza w stronę strychu. Chwycił leżącą na stole latarkę i
popędził na schody.
Snop silnego światła omiatał wszystkie zakamarki strychu. Docent ochłonął nieco. Zaczynał
mieć wątpliwości, czy należy ufać otępiałym z przepracowania zmysłom. Zdarzyło się to przecież
w półśnie.
Schodząc po schodach zastanawiał się.  Jeśli człowiek widzi coś, o czym doświadczenie
poucza, że nie istnieje, to znaczy, że albo to coś mimo wszystko istnieje, albo że nie widzi tego w
rzeczywistości, a jedynie ulega halucynacjom , pomyślał, a precyzja rozumowania uspokoiła go
nieco. Postanowił przejść się chwilę po świeżym powietrzu.
Po kilkunastu minutach spaceru zdecydował wrócić do domu i położyć się. Rozebrał się nie
zapalając światła, żeby nie budzić żony, ale kładąc się usłyszał jej cichy, pełen zatroskania głos:
 Nie powinieneś tyle pracować po nocach. Przyjechałeś tu odpocząć.
Chyba masz rację, kochanie  odrzekł gładząc ją po włosach. O halucynacjach nie wspomniał
ani słowem, a mimo to żona zapytała, czy coś się stało. Słyszała hałas wywołany upadającym
krzesłem.
 Ach, to...  mruknął.  Coś mi się przywidziało. Zdrzemnąłem się przy stole.
Tej nocy śniło mu się, że ulicami miasta ucieka przed gromadą karzełków. Gdy obudził się,
przywidzenie z poprzedniego wieczora wydawało mu się śmieszne. Wkrótce o nim zapomniał.
Szymek zderzył się z bratem w korytarzu. Zawinięte w folię śniadanie dla kosmitów wypadło
mu z dłoni i rozsypało się na podłodze.
 Nie ma ich na strychu!
 Kogo?  zapytał Piotrek niezbyt przytomnie. Obudził się niedawno i kojarzył powoli.
 Naszych zieludków!  szepnął Szymek.
75
Weszli na górę. W kufrze było pusto. Szybko wyczerpali cały repertuar haseł i umówionych
sygnałów, ale nie przyniosło to najmniejszego skutku.
Szymek spoglądał na brata z niepokojem.
 Przecież mieli bez nas nigdzie nie wychodzić.
Piotrek podrapał się za uchem.
 Chodz, rozejrzymy się koło domu  rzucił przez ramię kierując się ku schodom.
Nie było ich w szałasie ani w krzakach malin. Uwagę Piotrka przyciągnął zwisający z dachu
kawałek sznurka.
 Ty to przywiązałeś?  zwrócił się do młodszego brata, ale malec pokręcił głową i wzruszył
ramionami.
Weszli na strych i bez trudu znalezli drugi koniec sznurka przywiązany do krokwi.
 Tędy uciekli  stwierdził Piotr pokazując dziurę w dachu.
 Ale dlaczego? I nic nie powiedzieli.
 Musieli się czegoś przestraszyć.
 Nij powiedział, że tym małym przestraszakiem można przewrócić nawet słonia. Może tu są
duchy...  wyraził przypuszczenie malec i niepewnie rozejrzał się po mrocznym strychu.
 Głupi jesteś. Duchy są tylko w horrorach  żachnął się Piotrek.
 No tak, ale jak nie grają w filmie, to mogły przyjechać na Mazury  powiedział Szymek, który
przypomniał sobie, że w Biskupcu widział kiedyś Klossa po cywilnemu jedzącego zwyczajnego
loda. Szymek wprawdzie sam lubił lody, ale nie wiedzieć czemu, wydało mu się to niestosowne.
Wielogodzinne poszukiwania nie przyniosły żadnego rezultatu. Kosmitów nie było ani w
ogrodzie, ani nawet w leśnej dziupli. Zaniepokojonym i zasmuconym chłopcom nie pozostawało
nic innego, jak czekać cierpliwie.
Wczesnym rankiem obudził ich głośny warkot traktoru. Hałas narastał z każdą chwilą. Ote
wytknął głowę ze stogu i stwierdził z przerażeniem, że pojazd zmierza prosto na nich. Na ucieczkę
po niedawno skoszonej trawie było już za pózno. Mężczyzna w gumowych butach i berecie
obszedł stóg. Sapiąc wsunął dłonie do środka, jakby szukał czegoś. Potem dał się słyszeć łomot
spadającej klapy. Nagle warstwa siana nad głową rozbitków uniosła się w górę i kosmici w
ostatniej chwili zdołali ukryć się w osłonach. Widły uniosły kolejną porcję. Nij poczuł, że leci w
powietrzu. Mężczyzna pracował w wyraznym pośpiechu.
Gdy językoznawca usłyszał warkot silnika, zdecydował się na wyłączenie osłony. Znajdował się
na samym dnie przyczepy, pod kilkumetrową warstwą pachnącej i szeleszczącej trawy. Otaczał go
zupełny mrok.
 Ote!  krzyknął najgłośniej, jak potrafił, ale wydawało mu się, że jego głos utonął w warkocie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)