[ Pobierz całość w formacie PDF ]płakać myśląc o tym, jak się tam tak broni przed swą ideą natrętną, jak szukała
przed nią ratunku w tej "małej ilości" jodyny. Pomyślał, że śpi tam teraz z tą
obcą kobietą, która jej "pilnuje", i wzruszył się znowu. - Nerwy, nerwy -
mruknÄ…Å‚.
Patrzyła na niego wyczekująco, niepewna i smutna.
- Może się położysz? - zapytała. - Czy co jadłeś? Był bardzo podniecony i nie
mógł tego opanować. Powiedział Elżbiecie, że Justyna próbowała odebrać sobie
życie.
- Ale żyje - dodał zaraz. '\ Chwilę milczeli.
Elżbieta czekała, czego jeszcze będzie od niej żądał. Ale on nic nie żądał tym
razem.
-l Gdybyś nie była jej wtedy wezwała, to wszystko to nie byłoby się z nią stało,
co jest dzis.i Oii-m^- fet"
Elżbieta zakłopotała się, coś nawet jakby zaczęła na sobie przygładzać i
porządkować.
- No, skądże mogłam wiedzieć, jak mogłam przewidzieć... I nagle powiedziała z
wyrzutem:
- Przecież ona nie miała nawet pojęcia o moim istnieniu!
- Właśnie tego nie pomyślałaś...
Chodził po pokoju, zatrzymywał się na chwilę przy oknie, by spojrzeć w ciemny
park, jakby tam kogoś upatrywał i, nic nie zobaczywszy w ciemnościach, chodził
znowu.
- |To było szaleństwo wtedy ją wzywać - powiedział nieoczekiwanie podniesionym
głosem, prawie krzyknął. - Nigdy właściwie nie rozumiałem, dlaczego to zrobiłaś.
Co miałaś na celu, co chciałaś przez to osiągnąć?
- Jak to, Zenonie, ty siÄ™ pytasz, ty...
- Przecież nie mówiłaś mi wcale, że chcesz to zrobić. Powiedziała ciszej, jakby
przywołując go do porządku:
- Wyrzekałam się ciebie dla niej. Powiedziałam jej, że jesteś wolny.
- Widzisz, widzisz!
- Nie rozumiem. Musiałam chyba wiedzieć, przed czym mam ustąpić. I ciszej
dodała:
- Nie mogłam inaczej... Zatrzymał się przed nią.
- Robiłaś wszystko, żeby być ze sobą w porządku. A widzisz, to nie o to chodzi.
Cierpienie wcale nie jest usprawiedliwieniem.
- Zenonie, robiłam, co myślałam, że trzeba, co było najtrudniejsze.
- Tak się zawsze wydaje, że to, co trudne, jest właśnie dobre. A tymczasem dotąd
przecież dla niej samej nie zrobiliśmy nic. Dotąd właściwie w tym wszystkim
wciąż siebie tylko mieliśmy na uwadze.
- Nie ja. Nie ja - broniła się, po raz pierwszy zrywając z nim solidarność.
- Ty także. Poczekaj, przecież myśmy niczego się nie wyrzekli,
237
myśmy zachowali wszystko. Ale to na jej zniszczeniu wyrosło to, co jest między
nami. Tak to było i tak to jest do dziś.
Zdawało się, że zrozumiała wreszcie. Wstała, jak gdyby miała odejść, popatrzyła
na niego i zawahała się. Nie szukała już odpowiedzi ani nawet ratunku. Nie było
o co się spierać, nie było ważne, z czyjej winy wynikało to, co jest.
A
»
Zakończenie
Na razie nikt nie rozumiał, jak w tym czasie wzmożonej czujności mogła do
gabinetu Ziembiewicza wedrzeć się wprost z ulicy nieznajoma dziewczyna i w
miejscu, gdzie przebywali wozni, urzędnicy i maszynistki, bez przeszkody wykonać
swój czyn. Niedawno przyjęta sekretarka Ziembiewicza we łzach opowiadała, że
dziewczyna przystąpiła do niej na korytarzu i urywanym głosem prosiła o osobiste
widzenie z prezydentem. Była cicha i nieśmiała, drżała z zimna czy ze strachu,
miała na sobie cienką chustkę. Urzędniczce wydała się proszącą o coś biedną.
Ziembiewicz powiadomiony o tym, zapytał tylko, jak petentka wygląda, nie okazał
zdziwienia, jakby się tego spodziewał, i kazał ją wprowadzić do gabinetu przez
małe drzwi wprost z korytarza. Po krótkiej chwili w gabinecie rozległ się krzyk.
Gdy otwarto drzwi, Ziembiewicz leżał za biurkiem na ziemi, twarzą do dywanu,
nieprzytomny. W zamęcie pośpiesznego ratunku nie zwracano uwagi na
przestępczynię. Wozny pochwycił ją w chwili, gdy wdzierała się na okno,
widocznie chcąc nim wyskoczyć. Urzędnicy wypełnili pokój, telefonowano po
doktorów i żonę. Gdy przyjechała, wejście obstawione już było przez policję.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl