[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kiedy wrócili na szlak wiodący pośród lasu i stracili zamek z oczu, powiedziała:
 Właściwie opisywałam naszego sąsiada, wielkiego brutala. Kiedy tatuś był na
mnie zły, zawsze groził, że mnie za niego wyda.
 Chyba wraca ci pamięć, kochanie.
 Niezupełnie. Nie mogę sobie przypomnieć jego imienia.
 Nie sądziłem, że ci na tym zależy.
 Nie o to chodzi.
 Masz rację. Ale nie obawiaj się, że Panglunder okaże się podobnym brutalem.
Czeka cię miłe zaskoczenie.
 Będę mile zaskoczona, jeśli on jednak ma szyję  odparła Księżniczka.
Wyjechali spomiędzy drzew na polanę i ujrzeli przed sobą Mon Chagrin, zamek
Panglundera, jeszcze bardziej imponujący z. tej perspektywy, wznoszący się groznie na
szczycie długiego zbocza. Na skraju lasu Kedrigern ściągnął wodze swego wielkiego ka-
rego wierzchowca. Przez chwilę lustrował zamek nie uzbrojonym okiem, po czym wy-
ciągnął medalion gildii i spojrzał przez Szczelinę Prawdziwej Wizji. Potem schował me-
dalion i raz jeszcze zwrócił wzrok w stronę zamku.
 Wiem, stało się coś złego  odezwała się Księżniczka.
 Nie, nic złego się nie stało. Raczej dziwnego.
 Co?
 Zamek wygląda... no, wygląda przyjemnie. Przy bramie stoją donice z kwiata-
mi. Tablice na baszcie zostały świeżo pomalowane. U podstawy wież strażniczych za-
sadzono dywan z kwiatów, podkreślający naturalny kolor kamienia. Właściwie brakuje
tylko powitalnego transparentu.
 Może zamek zmienił właściciela.
 Niemożliwe. Nie tak szybko. Wiadomość od Panglundera otrzymałem niecałe trzy
tygodnie temu, a oblężenie trwa... a to co, u licha?...  wykrzyknął Kedrigern, grzebiąc
54
za pazuchą w poszukiwaniu medalionu i podnosząc go do oczu.
 Co się dzieje?
 Dwóch ludzi Panglundera wywiesza powitalny proporzec. Muszę przyznać, że od
mojej ostatniej wizyty Panglunder nabrał dworskich manier. Jestem pod wrażeniem.
 Najwyrazniej kobiecy wpływ  stwierdziła Księżniczka wesoło. Ruszyli pod górę
szerokim gościńcem wiodącym do zamku.
Ledwie wynurzyli się z lasu, kiedy jakaś postać na koniu wypadła z zamkowej bramy
i ruszyła cwałem w ich kierunku, machając szaleńczo rękami.
Kedrigern pomachał w odpowiedzi.
 To Panglunder. Wyjechał powitać nas osobiście  wyjaśnił.
 Schowam się w twoim kapturze.
 Nie ma potrzeby, kochanie. Panglunder będzie zachwycony, mogąc cię poznać.
 Keddie, nie wyglądam najlepiej.
 On to zrozumie. Wyjaśnię mu...
 Keddie, ja jestem ropuchą! Nie chcę nikogo poznawać, dopóki wyglądam jak żaba!
 wykrzyknęła Księżniczka i z gracją wskoczyła mu do kaptura.
 Jak sobie życzysz, najdroższa.
 I nie mów nikomu, że jestem z tobą  usłyszał jej stłumiony głosik.
Panglunder zatrzymał konia u boku czarodzieja, wzbijając wielką chmurę kurzu.
Kedrigern żałował, że Księżniczka nie może go zobaczyć, bo rycerz w niczym nie przy-
pominał pozbawionego szyi brutala, jakiego się spodziewała. Jak na kogoś słusznie zwa-
nego Nieugiętym, człowieka, który zdobył tytuł najwyższego władcy Mrocznego Boru
i utrzymał go mimo wielu przeszkód, Panglunder był niepozorną postacią. Niski i de-
likatnej budowy, dłonie miał małe, palce  te, które nie zostały zniekształcone albo
odcięte  długie i delikatne. Jego oczy miały barwę wodnistego błękitu; mrugał bez
ustanku, jakby ciągle dziwiąc się temu, co go otacza. Włosy, o trudnym do opisania brą-
zowawym kolorze, po bokach sterczały nieporządnie, a na czubku głowy były wyraz-
nie przerzedzone. Miał długi wąski nos i raczej niepozorny podbródek. Krótko mówiąc,
Panglunder nie wyglądał na groznego wojownika, chociaż na pewno nikt nie czynił mu
z tego powodu zarzutów.
Przywitał czarodzieja serdecznie i wylewnie.
 Na mą duszę, dobrze cię widzieć znowu, Kedrigernie!  wykrzyknął głosem,
który rozlegał się na całej polanie i odbijał echem od zamkowych murów.  Cóż za
niespodzianka! Co cię sprowadza do Mrocznego Boru, przyjacielu?
Zanim Kedrigern zdążył odpowiedzieć na te zdumiewające słowa, Panglunder wy-
jaśnił ochrypłym szeptem:  Ani słowa, że po ciebie posłałem, cokolwiek się zdarzy.
Po prostu przejeżdżałeś, to wszystko...  Po czym ryknął:  Musisz zostać na kola-
cji. Zatrzymaj się na nocleg, czcigodny mistrzu! Zostań na całe lato! Jakże miło cię wi-
55
dzieć!
Poprzez zasłonę kurzu wznieconego przez Panglundera, Kedrigern spostrzegł zbliża-
jącego się rumaka. Dosiadała go kobieta o postawie pełnej godności. Wydawała się zna-
joma, ale chmura pyłu utrudniała rozpoznanie.
 Memanesha?  zapytał.
 Tak. Nie może się dowiedzieć  usłyszał cichą odpowiedz, po czym Panglunder
huknął znowu:  Największa niespodzianka W tym roku! Cóż cię sprowadza w te stro-
ny, mistrzu?
 Przejeżdżałem przypadkiem  odpowiedział głośno Kedrigern.  Umówiłem
się w sprawie zaklęcia z pewnym człowiekiem zza rzeki. Jak ci się powodzi,
Panglunderze?
 Doskonale. Wspaniale. Po prostu cudownie.
 Miło mi to słyszeć.
 Wszystko układa się tak, że lepiej nie może. Nieprawdaż, Memanesho?  zwrócił
się Panglunder do kobiety, która właśnie do nich dołączyła.
 Całkiem niezle, Pannie  odparła Memanesha. Utkwiła swoje ciemne oczy w cza-
rodzieju.  I spodziewam się, że nadal tak będzie, o ile nikt nie zacznie się wtrącać
w nasze sprawy.
 To wykluczone  zapewnił ją Panglunder gorąco.
 Mam nadzieję. Dobrze wyglądasz, Kedrigernie. Nadal specjalizujesz się w prze-
ciwzaklęciach?  zapytała ze słodkim uśmiechem.
 Od czasu do czasu wymyślam jakiś drobny czar, pani Memanesho. Tu i tam.
Wiesz, jak to jest, pani.
 Na przykład tutaj?  zapytała z naciskiem.  Teraz?
 Och, nie, nie tu i teraz. Podróżuję w czysto prywatnych sprawach. Muszę odszu-
kać czarodzieja, który mieszka kawał drogi za Gospodą Na Skraju.
 Rozumiem. Jesteś przejazdem  powiedziała Memanesha.
 Tylko przejazdem, pani.
 A więc musimy ci zapewnić wszelkie wygody na czas twojego, niestety zbyt krót-
kiego pobytu i posłać cię w dalszą drogę wypoczętego. Ruszajmy, Pannie  powie-
działa czarodziejka.
Skierowała rumaka w stronę bramy. Panglunder przyłączył się do niej, zdołał jednak
wcześniej mrugnąć z wyrazem ulgi i wdzięczności do czarodzieja, który bez słowa ru-
szył za nimi w kierunku Mon Chagrin.
* * *
Po gorącej kąpieli i odświeżającej drzemce, w świeżo wyszczotkowanych szatach
i butach wypolerowanych do połysku, Kedrigern udał się na wystawną kolację, przygo-
56
towaną z najwyższym staraniem, której towarzyszyły wina dorównujące jakością trun-
kom Voscona. Długo zabawił przy stole ze swoimi gospodarzami i uznał ich za sym-
patyczną parę. Stulecia były łaskawe dla Memaneshy. Jej skóra pozostała gładka, figura
zachowała wdzięczną smukłość, błyszczące włosy tworzyły wokół głowy bursztynową
aureolę przetykaną nitkami złota. Jedyne świadectwo długiego i bogatego w doświad-
czenia życia kryło się w smoliście czarnych oczach. Człowiek, który nieostrożnie w nie
spojrzał, mógł się zatracić na zawsze. Nawet Kedrigern, przezorny i chroniony zaklę-
ciem, czuł mglisty niepokój za każdym razem, gdy spoczywało na nim długie spojrze-
nie czarodziejki, i usilnie starał się unikać jej wzroku. W efekcie Panglunder został pod-
dany bardziej drobiazgowym oględzinom niż zwykle.
Rycerz nie wyglądał bardziej imponująco niż przy powitaniu; prawdę mówiąc, w luz-
nej szacie oblamowanej futrem, o wiele na niego za dużej, przypominał raczej dziecko
w dezabilu niż kogoś, kto zasługuje na przydomek  Nieugięty . Jednakże wbrew pozo-
rom był nieugięty z całą pewnością. Jeśli coś postanowił, zawsze przeprowadzał swoją
wolę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)