[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kem się sam nawet nie spodziewał.
 Tak pomyślnie?
 Tak pomyślnie.
 Faniu, uważasz, co pan Złotopolski powiada? Jakże się szczerze cieszymy! Szkoda, że
pan wcześniej nie przyszedł, byłybyśmy z Fanią posłuchały szczegółów.
 Ja sam wyznaję, że przyszedłem cokolwiek pózno  rzekł z naciskiem Złotopolski  ale
mam nadzieję, że nie za pózno.
Chwila milczenia.
 W każdym razie witamy pana, jako miłego gościa  rzekła pani Bujnicka.
 Który przyrzeka, że swoje opóznienie będzie się starał wszelkimi siłami naprawić  rzekł
shylając głowę Jaś.
 Czasem to bywa niepodobne  wtrąciła chłodno Fania.
Złotopolski uśmiechnął się.
 Pamiętam  rzekł  że dziada mego, kasztelana, nazywano w salonach za czasów Księ-
stwa Warszawskiego:  Monsieur le Malgrétout 103. Przypominam pani, że jestem jego wnu-
kiem.
 Czyż i panu dają tę nazwę?
 Spodziewam się, że zasłużę na nią.
 Więc dopiero w przyszłości?
101
U 1'anglaise  (czyt. a langles; franc.) na wzór angielski.
102
Vous savez madame  (czyt. wu sawe madam; franc.) Pani wie.
103
Monsieur le Malgrétout  (czyt. mesié le Malgretú; franc.)  Pan mimo wszystko .
63
 Tak pani! w mojej dewizie104 przede wszystkim o przyszłość chodzi.
 Przyszłość nie zależy od pana.
 Zmiem sądzić inaczej.
 Nie radzę panu szczerze. Skądże to zaufanie?
Złotopolski zniżył cokolwiek głos.
 Nie wiem, może wytrwałość pana Iwaszkiewicza nauczyła mnie wierzyć, że i najniepo-
dobniejsze rzeczy stać się mogą.
Fania zarumieniła się mocno.
 Umie sobie radzić ten pan Iwaszkiewicz  ciągnął dalej Złotopolski,  ale dziś takie cza-
sy, że wszyscy muszą sobie sami radzić. Ja na przykład, nie tylko że zostałem przy tym, co
stanowi istotnie Złotopole, ale i mimo woli wyszedłem na kapitalistę.
 A to jakim sposobem?  spytała z żywym interesem pani Bujnicka.
 W ten prosty sposób... A! otóż i pan Iwaszkiewicz. Bonjour monsieur Iwaszkiewicz!105
Rzeczywiście Iwaszkiewicz zbliżył się do pani Bujnickiej i powitawszy ją siadł przy Fani.
Na widok Złotopolskiego brwi jego zsunęły się na chwilę, ale wkrótce twarz wypogodziła
się na nowo. Owszem, tyle w niej było niezwykłego ożywienia i szczęścia, że to zwróciło
uwagÄ™ Fani.
 Musiało pana coś pomyślnego spotkać  spytała, patrząc mu w oczy.
 Tak pani. Zdołałem urzeczywistnić dziś jeden z dawno upragnionych celów  i przycho-
dzę właśnie podzielić się z panią radością.
 Słucham! słucham!
 Dziś oddaliłem ostatniego robotnika zagranicznego z mojej fabryki. Nie mamy już ani
jednego cudzoziemca  wszyscy krajowcy.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
 Więc jakim sposobem pan zostałeś kapitalistą?  pytała równocześnie pani Bujnicka
ZÅ‚otopolskiego.
 Sprzedałem część ziemi własnej zagranicznym kolonistom i spłaciwszy wszystkie długi
zostałem przy wcale sporej gotówce.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
 Czy pan zyskuje na oddaleniu obcych?  spytała Fania Iwaszkiewicza.
 Ja?  nie! z początku tracę. Więc któż na tym zyskuje?
 Ogół.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
 Więc pan istotnie zyskał na kolonizacji?  pytała pani Bujnicka.
 Ja zyskałem bardzo wiele.
 Czyżby kto stracił?
 Ogół  powtórzył przechylając się ku Fani Iwaszkiewicz, zanim Złotopolski zdołał po-
wtórzyć, że jego zdaniem stracili koloniści.
Nastąpiła chwila milczenia. Po białym spokojnym czole Fani przelatywały różne myśli ni-
by chmurki, mieszające jego spokój. Oto rozbierała pobudki postępków dwóch młodzieńców i
usiłowała je ocenić. Istotnie, jeżeli ogół zyskiwał przez to, co uczynił Iwaszkiewicz, to tracił
przez postępek Złotopolskiego. Współzawodnicy stawali przed nią w dwóch odmiennych ro-
lach. Ale nie od razu zrozumiała, dlaczego jedna z tych ról jest dodatnią, druga ujemną. Dobro
ogólne. Pojęcie to legło przed jej myślą, jakby jakaś nieokreślona otchłań. Czuła jednak, że
potrzeba ją sercem i rozumem napełnić od wierzchu do dna. A zadanie takie nie było łatwe do
spełnienia, bo edukacja, jaką odebrała w latach dziecinnych, nie mogła tu być pomocą. Kto by
104
dewiza  (z franc.) hasło, godło, prawidło, zasada.
105
(franc.) Dzień dobry panie Iwaszkiewicz.
64
tam w wychowaniu panien zwracał na takie rzeczy uwagę? Przecież można być panną i do-
brze wychowaną, i  dobrze ułożoną nie wiedząc, co jest dobro ogółu. Ale Fania chciała teraz
wiedzieć i kwoli tej chęci udała się do Iwaszkiewicza. I dobrze się udała. Iwaszkiewicz był to
człowiek z sercem. Wicher postępu rzucał na ono serce niby na rolę różne ziarna, ale przyj-
mowały się tylko zdrowe. Gdy wicher wionął kosmopolityzmem, serce stawało wówczas na
kotwicy przeszłości, która to kotwica  symbol nadziei  była zarazem i wiarą w przyszłość.
Fania dobrze wybrała. Była teraz podwójnie wdzięczna Iwaszkiewiczowi, bo tłumacząc jej, co
jest dobro ogółu, tłumaczył zarazem, w czym jest jego własna wyższość nad współzawodni-
kiem. Tak jest! Czymże był przy nim ów piękny i modny panicz? Czyny ich były wprost od-
wrotne. Fania spojrzała na Złotopolskiego i uśmiech nieledwie pogardy okolił jej usteczka.
 Czy pan słyszał naszą rozmowę?  spytała go.
 JakÄ… rozmowÄ™?
 Podczas gdy pan rozmawiał z mamą o Złotopolu, ja mówiłam z panem Iwaszkiewiczem.
 Nie słyszałem nic.
 A to szkoda! Odmiennymi szliście panowie drogami.
 Tym lepiej dla nas, bo gdyby drogi nasze zeszły się...
 Wówczas?
 Wówczas musiałby jeden drugiemu ustąpić  zabrzmiał poważny głos inżyniera.
 Na honor! tak by musiało być  odparł z dumą Złotopolski.
Dwaj młodzi ludzie spojrzeli sobie w oczy. We wzroku Iwaszkiewicza błysnął posępny
płomień nieugiętej woli, ale i oczy Złotopolskiego błyszczały jak stal polerowana, z prawdzi-
wie stalowym chłodem i uporem.
VIII
Godzina była pózna; lampy w salonie pani Bujnickiej paliły się mdłym światłem w zgęsz-
czonym od wyziewów ludzkich powietrzu. Goście rozeszli się już wszyscy; ucichł gwar; sa-
motność jakaś  i pustka wyglądały teraz z każdego kąta sali. Na twarzach pani Bujnickiej i
Fani przebijała bladość i znużenie, a przy tym znać było na nich i pewien niepokój. Obie pa-
nie zdawały sobie sprawę z ubiegłego wieczora i obie czuły jednocześnie, że w atmosferze
domowej zawisło coś nowego, co jak burza zapowiadało się milczeniem. Obie też nie dzieliły
się wrażeniami i zamiast słów słychać było tylko szelest ich jedwabnych sukien. Czasem spoj-
rzenia matki i córki zbiegały się i rozbiegały jeszcze prędzej. Na koniec Fania pierwsza prze-
rwała milczenie.
 Dobranoc, mateczko!  rzekła.
Pani Bujnicka uścisnęła córkę z niezwykłą tkliwością i gorąco ucałowała jej białe czoło,
potem odeszła parę kroków, potem zatrzymała się znowu przy drzwiach, zdawało się, że chce
coś mówić  zawahała się, odeszła. Fania udała się do swego pokoju. Zapewne miała o czym
myśleć. Oparłszy głowę na ręku nie odpowiadała ani słowem przywykłej gwarzyć panience
służebnej, która układając pod czepeczek nocny złotawe jej warkocze starała się zawiązać z
nią pogawędkę. I niewesołe były myśli Fani.
Ostatnia rozmowa Iwaszkiewicza ze Złotopolskim przejęła Fanny śmiertelnym niepoko-
jem; przypomniała sobie dumne spojrzenia i niemal grozne słowa obydwóch. Przerażał a za-
razem i oburzał ją upór Złotopolskiego. Jak to? więc dla niego  w jego planach  jej wola, jej
osobisty wybór nic nie znaczył? Widocznie traktował ją jak rzecz, nie jak wolną niewiastę, bo
kiedy chłodnymi słowy starała mu się okazać niechęć, odpowiedział jej jednym wyrazem:
65 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtÄ…d nie uciekÅ‚)