[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wąskim korytarzyku między szotami.  Oj, będzie, będzie zabawa, będzie kochanie...
Dostałem telegram, Joanna nie przyjdzie, w dniu powrotu  Mureny organizuje tę wielką
bombę. Nie ma gorszej na świecie samotności niż ta w macierzystym, porcie, kiedy wraca się
z morza i nie ma nikogo bliskiego na kei. Holownik taszczy  Murenę między główkami
awanportu, zbliża się ziemia obiecana. W kabinach leżą brzuchate walizy, na statku świątecz-
ny gwar. Siedzę sam w kabinie, palę dobrego papierosa. Moje rzeczy leżą jeszcze nie spako-
wane na półkach. Kanaryjski zakup zupełnie niewielki, zamszowa kurteczka i nylonowa pi-
kowana podomka dla Joanny, ortalionowa kurtka oraz mały, dość podły, odbiornik tranzysto-
rowy dla Marka. Za to butelek w kącie stoi z piętnaście. Podzwaniają o siebie, kiedy obok
płynie przeciwnym kursem statek i  Murena zakołysze się na jego fali.
 Oj, będzie zabawa, będzie, będzie kochanie, aż świt nastanie...  drze się znowu tamten
już teraz zupełnie ochrypłym głosem. Za bulajem przesuwały się główki portu, mignęła zielo-
na latarnia.
Kolorowo było na brzegu od damskich płaszczy, kurteczek, sweterków, bluzek, spódnic.
Kobiety machały rękami, wykrzykiwały imiona swoich. Przyszło mi do głowy, że dobrze by
było, gdyby tu teraz przyszedł Jan i opowiedział historyjkę o Hasan Saleh Rasmi Ali  ben
Jose Senussi Mahmed Abdel Hamid Silwa Lima el-Hakim... cyruliku, stolarzu trumiennym z
Tomaszowa. Zapaliłem nowego papierosa...
Po kilku godzinach na statku opustoszało. Wymiotło rybaków z kabin, po pustej przetwór-
ni snuł się Grzegorz Zaruba. Mistrz Raksa pojechał do domu, Zaruba został pilnować wyła-
dunku. Mógł też jechać, ja bym został, bo i tak chciałem być przy klasyfikacji ryby, żeby nas
nie zrobili w konia. Zresztą, co tu ukrywać, miałem w kącie ładowni ze dwie setki takich po-
kazowo zmrożonych kartonów, trzeba było zadyrygować, żeby któreś z nich trafiły do oceny.
Przyglądam się boku, jak Zaruba maca taśmociągi, zagląda im od spodu między rolki, prawie
pieści zamrażalnię. Ano, będzie się stary zbierał na emeryturę i żal mu podłego rybackiego
życia.
 Czego tam szukasz, Zaruba? Drgnął, obrócił się w moją stronę.
 A to ty. Nie świętujesz?
 Poświętowałem już trochę w kabinie sam jeden.
 %7łona żadna nie przyjechała?
 Nie przyjechała ani jedna.
Grzegorz wyprostował się, był w czyściutkim tropikalnym ubraniu, pod bluzą miał bielut-
ką siatkową koszulkę, wyglądał prawie dostojnie.
 A twoja gdzie?  zapytałem mimo woli.
 Poszła do hotelu, zaraz też tam idę, chodz do nas na wieczór, ona zawsze przywozi kur-
czaki z takim nadzieniem, jakiego już dzisiaj, czort wie dlaczego, nigdzie nikt nie robi.
 Nie, zostanę tu, też się z kimś umówiłem.  Próbuję wykręcić się, bo jak tam iść w
pierwszy wieczór po powrocie z morza?
 Nie łżyj, Zyga, nie wypada okłamywać emeryta  powiedział patrząc na mnie spode łba
 nasiedzę ja się jeszcze ze swoją sam na sam aż do grobowej deski  omal nie poklepał mnie
po ramieniu, takie widocznie były teraz nasze stosunki ze starym mistrzem, od dwóch chyba
74
miesięcy, kiedy to pogadaliśmy sobie o sile nieczystej kraba z Pacyfiku; albo może Zaruba
nie uważał się już za podległego mi rybaka?
Nie poszedłem do mistrza, poszedłem do baru niedaleko dworca, wypiłem na stojąco pięć-
dziesiątkę, potem setkę. Portowa samotność dokuczała jeszcze, ale czułem się jakby trochę
weselej. W restauracji był wolny stolik, sięgnąłem po kartę. Medalion wieprzowy na grzan-
kach, kotlet cielęcy po wiedeńsku, golonka z grochem. Zamówiłem wiedeński. Rozparty w
fotelu kontemplowałem samotnie chyba godzinę. Czy całkiem samotnie? Od pewnego czasu
towarzyszyła mi jedna z dwóch lal przy trzecim stoliku od wejścia. Spoglądała, robiła buzię w
ciup, podnosiła rzęsy na wielkich oczach. Nie wiadomo kiedy też zacząłem jej się przyglądać.
Uniosła kieliszek, jakby chciała się trącić ze mną szkiełkiem. Wypiła ona, wypiłem ja,
uśmiechnęliśmy się, zupełnie naturalnie ona, ja chyba też. Zamówiłem dodatkową ćwiartkę,
wszystkie dziewczyny w knajpie zrobiły się ładniejsze.  Moja poprawiła się w fotelu, nobli-
wą, modną, sięgającą lekko za kolano spódnicę też poprawiła, pokazała udo. Ktoś podszedł
do niej poprosił do tańca. Odmówiła. Pokazałem kciukiem na siebie, uśmiechnęła się.
Oczy miała zielonkawe, długie, przyklejone rzęsy, cera jak płatek róży z daleka, teraz stała
się wyrazną warstwą malowidła. Rozchylone w uśmiechu, pełne, dość duże, grubo wyszmin-
kowane usta pozwalały widzieć rzędy białych ładnych zębów. Orkiestra marudziła stare nie-
modne tango. W lokalu było duszno, przez cienką tropikalną koszulę czułem ciężar kobiecego
biustu. Patrzyłem w jej niewielki dekolt. Ciało miała śniade, czyste, jakby pokryte drobniut-
kim puszkiem. Poczułem ciepło, jakiego pragnie się nocami w brzęku stalowych szotów na
nie kończącym się rejsie. Orkiestra przestała grać, odprowadziłem pannę do jej stolika, kiw-
nąłem głową, poszedłem na swoje miejsce. Rozglądała się po sali, spojrzała na mnie,
uśmiechnęła się niepewnie. Poczekałem na kelnera, zapłaciłem, wyszedłem z lokalu. Wlo- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)