[ Pobierz całość w formacie PDF ]Był to ogromny przełom w ewolucji adaptacyjnej. Sposób gwarantujący, że każdy bez wyjątku żywiciel
dostarczy embrionowi tego, czego rozwijający się płód będzie potrzebować, nawet jeśli organizm
żywiciela nie był na to przygotowany.
To dzięki złączeniu kodu genetycznego Obcego z DNA Ripley zdołano wyhodować ją i embrion.
To wszystko nie było łatwe. Próbowano wyizolować DNA aż do RNA, odtworzyć je i zmusić do
działania... To była harówka, ciężka, frustrująca harówka, ciągnąca się całymi latami.
Ale teraz siedziała tu, jak zwykła śmiertelniczka, posilając się jak normalna kobieta.
I nawet teraz jej przerażające dziecko...
- Fiorina 361... - rzekła półgłosem Ripley, jakby smakowała to słowo, przystosowywała je do
swoich ust.
- Fur...?
- Mówi ci to coś? - zapytał Gediman, naciskając. Gdyby tylko była w stanie z nim rozmawiać.
- Co pamiętasz?
Gediman zamrugał zaskoczony. Czy "to"... Czy ona pyta o embrion, który z niej wyjęliśmy? Tak,
chyba tak.
- Owszem, "to" rośnie. Bardzo szybko.
- To królowa - rzekła zdecydowanym tonem, odkładając widelec. Odsunęła talerz.
Była uśpiona. Skąd...?
- Skąd wiesz?
- To będzie się rozmnażać - powiedziała beznamiętnie. Po raz pierwszy spojrzała mu prosto w
oczy.
- Wszyscy umrzecie. Wszyscy z tej... - spojrzała na widelec - ...pieprzonej korporacji umrą.
Wciąż wpatrywała się w widelec.
- Korporacji? - O czym ona mówi?
- Weyland-Yutani - wyjaśnił Wren.
Wszedł do mesy i wyłonił się zza pleców Ripley, ale Gediman, pochłonięty rozmową, nawet tego
nie zauważył.
Wren wciąż miał na ustach protekcjonalny uśmiech i wyglądał tak samo jak za każdym razem, gdy
spotykał się z Ripley. To doprawdy niesamowite, pomyślał Gediman, zważywszy, że na szyi wciąż ma
jeszcze ślady jej palców.
Główny naukowiec usiadł odważnie obok kobiety. Nie zamierzał dawać jej ani odrobiny
przestrzeni osobistej. Wręcz przeciwnie, wydawało się, że pragnie w nią wtargnąć, z zamiarem
sprowokowania kolejnego wybuchu wściekłości. Gediman był niezadowolony, ale nic nie mógł na to
poradzić.
Wren zdawał się w ogóle nie zwracać na nic uwagi.
Kiedy Ripley spojrzała nań z ukosa, Wren sięgnął po widelec i zaczął jeść z jej talerza, jak rodzic
spożywający wspólny posiłek ze swym dzieckiem.
- Weyland-Yutani - wyjaśnił Wren Gedimanowi - to korporacja, dla której kiedyś pracowała
Ripley. Konglomerat na rzecz rozwoju Ziemi, wykonywali zlecenia dla wojska. Dawno temu, Gediman.
Wpadli wiele dekad temu, wykupił ich Walmart. Takie są koleje wojny. Ponownie skupił uwagę na
kobiecie i uśmiechnął się do niej półgębkiem.
- Przekonasz się, że od twoich czasów wiele się zmieniło. Gediman zauważył, że wyraz jej twarzy
znów się zmienił. Prawie się uśmiechnęła.
- Wątpię - odparła.
Wren udał, że nie zrozumiał znaczenia jej komentarza.
- My nie strzelamy w ciemno, mamy swój ściśle określony cel. To jednostka wojskowa
Zjednoczonych Systemów, a nie statek należący do jakiejś chciwej korporacji.
Gdyby tylko zezwolono mu na prowadzenie takich badań jak te, byłby gotów pracować nawet dla
"chciwej" korporacji, pomyślał Gediman, choć zatrzymał tę uwagę dla siebie.
Ripley wpatrywała się w talerz. Jej słowom brakowało życia.
- To bez różnicy. - Te słowa obudziły w niej jakieś wspomnienie, sprawiły, że zamyśliła się i
sposępniała. I dodała: - Tak czy inaczej, umrzecie.
Wren splótł dłonie przed sobą na "lekarską" modłę.
- A co ty o tym myślisz?
Wzruszyła ramionami.
- To nie mój pogrzeb, tylko wasz.
Ta odpowiedz nie spodobała się Wrenowi. Zaczął okazywać zniecierpliwienie. Po raz pierwszy
przestał mówić jak do dziecka, pedantycznym, modulowanym, uspokajającym tonem.
- Chciałbym, żebyś zrozumiała, co próbujemy tutaj robić. Potencjalne korzyści uzyskane dzięki tej
rasie mogą być wręcz nieobliczalne. Nowe stopy, nowe szczepionki! Czegoś takiego nigdy jeszcze nie
widzieliśmy... - Przerwał, jakby uświadomił sobie, że zbytnio się przed nią otworzył.
Gediman wyczuwał frustrację Wrena. Wiedział jednak, że Ripley nie zaaprobowałaby ich planów.
Te mogli docenić inni naukowcy - marzyciele. Ludzie tacy jak oni. Wren miał rację co do jednego -
potencjał był nieograniczony. Całe dekady mogło trwać określenie budowy komórkowej tych stworzeń
i sposobu, w jaki unikalny kod genetyczny - dzięki któremu w żyłach istot płynie nie krew lecz kwas, a
tkanki okrywa silikonowy pancerz - może zostać zaadaptowany dla potrzeb innych form życia. Poznać,
jak pasożytniczy symbiont genetycznie i chemicznie modyfikuje swego żywiciela, oznacza pchnąć
osiągnięcia biochemii i biomechaniki o całe stulecie do przodu. Już samo wyhodowanie Ripley i jej
obcego potomka spowodowało przełom jeżeli chodzi o tkankę i możliwości klonowania.
Wren odzyskał protekcjonalny ton głosu.
- Powinnaś być bardzo dumna.
Roześmiała się. Był to gorzki, nieprzyjemny dzwięk.
- Ależ jestem.
Wren starał się ją uspokoić.
- Poza tym samo zwierzę jest doprawdy niesamowite. Będą nieocenione, kiedy już się je oswoi.
Ripley spiorunowała go wzrokiem, był tak przeszywający, że Wren drgnął mimowolnie.
- To jest jak rak. Raka się nie oswaja. Nie można nauczyć go sztuczek.
Wren nie zripostował jej słów, czym mocno zdumiał Gedimana.
Ripley, ponownie zamyślona i zamknięta w sobie, zaczęła bawić się widelcem. Gediman oddałby
wiele, by się dowiedzieć, nad czym rozmyślała. Z jej ust popłynęło tylko krótkie:
- I c h.
Distephano obserwował niewielką prywatną jednostkę na kursie zbliżonym do Aurigi. Aż do teraz
była to kolejna nudna wachta, zabijanie czasu w kapsule dowodzenia. Zanotował w dzienniku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl